Przyjaźń na krawędzi: Historia Sary i Kacpra

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Byłam wtedy w swoim pokoju, próbując odrobić zadanie z matematyki, kiedy usłyszałam, jak ojciec wraca do domu. Znowu pijany. Zawsze poznawałam to po sposobie, w jaki szurał butami po korytarzu i jak przeklinał pod nosem. Mama cicho zamknęła się w łazience, a ja zamarłam, bo wiedziałam, co będzie dalej.

– Sara! – wrzasnął ojciec. – Gdzie jest obiad?!

Nie odpowiedziałam. Siedziałam skulona na łóżku, ściskając długopis tak mocno, że aż bolały mnie palce. Po chwili usłyszałam huk talerza rozbijającego się o podłogę i płacz mamy. To był zwykły wieczór w naszym domu na obrzeżach Lublina.

Następnego dnia w szkole byłam jak duch. Nauczycielka od polskiego, pani Górska, spojrzała na mnie z troską:

– Sara, wszystko w porządku?

Skinęłam głową, ale ona nie dała się zwieść. Po lekcjach zatrzymała mnie na korytarzu.

– Jeśli będziesz chciała porozmawiać… – zaczęła.

– Nic się nie dzieje – przerwałam jej szybko i wybiegłam ze szkoły.

Na przystanku autobusowym stał chłopak z mojej klasy – Kacper. Zawsze był cichy, trochę wycofany. Tego dnia jednak podszedł do mnie.

– Hej, Sara… – powiedział niepewnie. – Chcesz się przejść?

Nie miałam ochoty na rozmowy, ale coś w jego głosie sprawiło, że się zgodziłam. Szliśmy przez park, milcząc przez dłuższą chwilę.

– U ciebie też jest czasem… ciężko? – zapytał nagle.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Mój ojciec… – zaczął, ale urwał. – Nieważne.

Przez chwilę szliśmy dalej w ciszy. Potem usiedliśmy na ławce pod wielką wierzbą.

– Wiesz, czasem mam ochotę po prostu uciec stąd – powiedziałam cicho.

Kacper skinął głową.

– Ja też. Ale nie mamy dokąd.

To była pierwsza szczera rozmowa z kimkolwiek od miesięcy. Od tamtej pory zaczęliśmy spotykać się częściej – po lekcjach, przed szkołą, czasem nawet wymykaliśmy się na wagary. Opowiadaliśmy sobie o wszystkim: o tym, jak ojciec wyzywa matkę, jak matka płacze po nocach, jak trudno jest udawać przed innymi, że wszystko jest w porządku.

Pewnego dnia Kacper przyszedł do szkoły z podbitym okiem. Wszyscy szeptali po kątach, ale nikt nie zapytał go wprost. Tylko ja podeszłam do niego na przerwie.

– Co się stało? – spytałam.

Wzruszył ramionami.

– Ojciec miał zły dzień.

Poczułam wściekłość i bezsilność jednocześnie. Chciałam coś zrobić, ale co? Komu powiedzieć? Przecież nikt nie uwierzy dzieciakom z blokowiska.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wszyscy w klasie rozmawiali o prezentach i rodzinnych spotkaniach. Ja marzyłam tylko o tym, żeby ojciec nie wrócił do domu pijany. Mama była coraz bardziej przygaszona; czasem miałam wrażenie, że jej już nie zależy na niczym.

W Wigilię ojciec przyszedł do domu późno i od progu zaczął krzyczeć:

– Co to za żarcie?! Nawet karpia nie umiesz zrobić?!

Mama zaczęła płakać przy stole. Ja wybiegłam z mieszkania i pobiegłam do Kacpra. Mieszkał kilka ulic dalej. Jego matka otworzyła drzwi i spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Czego chcesz?

– Czy Kacper jest w domu? – zapytałam drżącym głosem.

Kacper pojawił się za jej plecami i bez słowa wyszedł ze mną na klatkę schodową.

– U mnie też awantura – powiedział cicho. – Chodźmy gdzieś.

Poszliśmy nad rzekę Bystrzycę. Siedzieliśmy na zimnej ławce i patrzyliśmy na ciemną wodę.

– Myślisz czasem o tym, żeby po prostu… zniknąć? – zapytał nagle Kacper.

Poczułam dreszcz strachu.

– Tak… Ale wtedy oni by wygrali – odpowiedziałam po chwili ciszy.

Kacper spojrzał na mnie uważnie.

– Może powinniśmy komuś powiedzieć? Nauczycielce? Policji?

Pokręciłam głową.

– Mama mówiła, że nie wolno prać brudów poza domem. Że to nasza sprawa.

Kacper westchnął ciężko.

– U mnie mówią tak samo. Ale ile jeszcze można to znosić?

Wróciłam do domu późno. Ojciec już spał na kanapie, a mama siedziała przy stole z pustym wzrokiem. Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę.

– Mamo… może powinniśmy coś zrobić? Zgłosić to komuś?

Spojrzała na mnie przerażona.

– Nie wolno! On nas zostawi! Z czego będziemy żyć?

Poczułam się jeszcze bardziej bezradna niż wcześniej.

W styczniu Kacper przestał przychodzić do szkoły. Martwiłam się o niego coraz bardziej. Pisałam do niego wiadomości, ale nie odpowiadał. W końcu poszłam pod jego blok i czekałam aż go zobaczę. Po godzinie wyszedł z psem.

– Co się dzieje? – zapytałam natychmiast.

Wzruszył ramionami.

– Ojciec trafił do aresztu za pobicie matki. Teraz wszystko jest na mojej głowie: zakupy, gotowanie…

Przytuliłam go mocno. Po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama ze swoim bólem.

Od tamtej pory pomagaliśmy sobie nawzajem jak tylko mogliśmy: ja przynosiłam mu obiady od mamy (kiedy była w lepszym stanie), on pomagał mi z matematyką i czasem pozwalał mi spać u siebie na kanapie, kiedy bałam się wracać do domu.

Wiosną mama trafiła do szpitala z nerwicą. Ojciec zniknął na kilka tygodni – podobno wyjechał do pracy za granicę. Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez kilka dni żywiłam się suchymi bułkami i herbatą z cukrem. Kacper przynosił mi kanapki i próbował rozśmieszać głupimi żartami:

– Wiesz dlaczego matematyk nie może zostać kucharzem? Bo zawsze coś mu się wykłada!

Śmiałam się przez łzy.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka z Warszawy:

– Sara, pakuj się! Przyjeżdżam po ciebie jutro rano!

Nie chciałam jechać – bałam się zostawić mamę samą w szpitalu i Kacpra samego z jego problemami. Ale ciotka była nieugięta:

– Tu będziesz bezpieczna! Zapiszę cię do dobrej szkoły!

Pożegnałam się z Kacprem nad rzeką Bystrzycą. Siedzieliśmy długo w milczeniu.

– Będziesz pisać? – zapytał cicho.

– Codziennie – obiecałam drżącym głosem.

Przytulił mnie mocno i pierwszy raz zobaczyłam łzy w jego oczach.

Wyjechałam następnego dnia rano. Warszawa była dla mnie obca i zimna; tęskniłam za Lublinem i za Kacprem bardziej niż kiedykolwiek przypuszczałam. Pisałam do niego codziennie długie maile; on odpisywał rzadko, ale zawsze kończył słowami: „Trzymaj się tam”.

Po roku wróciłam do Lublina odwiedzić mamę (wyszła już ze szpitala) i spotkać się z Kacprem. Byliśmy inni niż wtedy – starsi o setki łez i tysiące myśli o tym, jak przetrwać kolejny dzień. Ale kiedy usiedliśmy razem nad rzeką Bystrzycą, poczułam ten sam spokój co wtedy pod wierzbą.

Dziś wiem jedno: przyjaźń uratowała mi życie wtedy, gdy rodzina zawiodła najbardziej. Może czasem to właśnie obcy stają się naszymi najbliższymi?

Czy Wy też mieliście kiedyś przyjaciela, który był dla Was ratunkiem? A może sami byliście takim wsparciem dla kogoś innego?