Synowie chcieli wyrzucić nas z własnego domu – historia, która złamała mi serce

– Tato, podpisz to. To tylko formalność – powiedział Michał, podając mi plik dokumentów. Jego głos był chłodny, a wzrok wbity w podłogę. Obok niego stał Paweł, mój młodszy syn, z założonymi rękami i miną, która nie wróżyła niczego dobrego. W pokoju panowała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara na ścianie.

Spojrzałem na żonę, Annę. Jej oczy były pełne łez, ale nie płakała. Była silna – zawsze była silniejsza ode mnie. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz się obudzę i wszystko okaże się koszmarem. Ale to była rzeczywistość.

– Co to jest? – zapytałem, choć przeczuwałem odpowiedź.

– Przepisanie domu na nas – odpowiedział Paweł bez ogródek. – Jesteście już starzy, nie dacie rady sami ogarniać wszystkiego. My się tym zajmiemy.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez całe życie pracowałem na ten dom. Z Anną zaczynaliśmy od zera – ona była nauczycielką w podstawówce, ja pracowałem w warsztacie samochodowym. Każdą złotówkę odkładaliśmy na mieszkanie, potem na remonty, ogród, nowe okna. Wszystko dla nich – dla naszych synów.

Pamiętam, jak Michał miał pięć lat i biegał po ogrodzie z drewnianym mieczem, a Paweł wspinał się na jabłoń, żeby zerwać dla mamy najładniejsze jabłko. Wtedy wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Że rodzina to coś nierozerwalnego.

– Nie podpiszę tego – powiedziałem cicho. – To nasz dom.

Michał spojrzał na mnie z irytacją.

– Tato, nie rozumiesz? My chcemy wam pomóc! Po co wam taki duży dom? Możecie zamieszkać u mnie w bloku albo u Pawła. Tu będziecie tylko się męczyć.

Anna ścisnęła moją dłoń pod stołem.

– Michał, Paweł… My nie chcemy się wyprowadzać. To jest nasze miejsce na ziemi – powiedziała spokojnie.

Paweł przewrócił oczami.

– Zawsze wszystko musi być po waszemu! My też mamy prawo do tego domu! Ile lat jeszcze będziecie tu siedzieć?

Wtedy coś we mnie pękło. Przez chwilę miałem ochotę krzyczeć, rzucać talerzami o ścianę. Ale tylko westchnąłem i wyszedłem do ogrodu. Usiadłem na ławce pod starą lipą i patrzyłem na dom – nasz dom. Każda cegła była wspomnieniem: pierwsze święta, kiedy zabrakło pieniędzy na choinkę i dzieci same zrobiły ozdoby z papieru; wieczory przy kominku; kłótnie i pojednania.

Anna przyszła po chwili i usiadła obok mnie.

– Myślisz, że to nasza wina? Że ich tak wychowaliśmy? – zapytała cicho.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Może za bardzo ich rozpieszczaliśmy? Może za bardzo baliśmy się mówić „nie”? Zawsze chcieliśmy dla nich jak najlepiej – nowe buty, korepetycje z angielskiego, studia w Warszawie…

Wieczorem synowie wyszli trzaskając drzwiami. Zostaliśmy sami w pustym domu, który nagle wydał mi się ogromny i zimny.

Przez kolejne dni Michał i Paweł dzwonili do nas niemal codziennie. Raz grozili sądem, innym razem próbowali przekonać nas do „rozsądnej decyzji”. Anna przestała jeść i spać. Ja chodziłem jak cień.

Pewnego ranka przyszło pismo z kancelarii adwokackiej. Michał i Paweł oficjalnie żądali wydania im domu jako „spadkobiercom ustawowym”. Poczułem się zdradzony jak nigdy w życiu.

Poszedłem do sąsiada, pana Stefana. On też miał dorosłe dzieci, które wyjechały za granicę i rzadko dzwoniły.

– Panie Andrzeju – powiedział cicho Stefan – dzieci czasem zapominają o tym, co najważniejsze. Ale pan nie może się poddać.

Wróciłem do domu z nową siłą. Usiadłem z Anną przy stole i powiedziałem:

– Nie oddamy im tego domu. To nasze życie. Jeśli trzeba będzie walczyć w sądzie – będziemy walczyć.

Anna skinęła głową i po raz pierwszy od tygodni się uśmiechnęła.

Proces trwał kilka miesięcy. Synowie wynajęli prawnika, my dostaliśmy pomoc od znajomego notariusza. W sądzie Michał mówił o „dobru rodziców”, Paweł o „sprawiedliwości”. Ja mówiłem o miłości i pamięci.

Sędzia spojrzała na nas z troską.

– Czy naprawdę chcecie wyrzucić rodziców z domu?

Michał spuścił wzrok. Paweł milczał.

Wygraliśmy sprawę. Dom został przy nas. Ale coś się zmieniło na zawsze. Synowie przestali dzwonić. Święta spędziliśmy sami.

Czasem siedzę wieczorem przy kominku i pytam siebie: gdzie popełniłem błąd? Czy można kochać za bardzo? Czy rodzina zawsze musi boleć?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć własnym dzieciom taką zdradę?