Szłam do szpitala po jedno dziecko, wróciłam z trójką! Historia, która zmieniła nasze życie na zawsze
— Michał, ja już nie dam rady! — krzyknęłam przez zaciśnięte zęby, kiedy kolejny skurcz przeszył moje ciało. Była trzecia nad ranem, a ja czułam się jakby świat miał się zaraz skończyć. Michał prowadził samochód z taką prędkością, że aż bałam się patrzeć na licznik. — Spokojnie, Aniu, zaraz będziemy na miejscu — powtarzał, ale w jego głosie słyszałam panikę.
Wiedzieliśmy, że to już czas. Po prawie pięciu latach od narodzin naszej Zosi mieliśmy powitać na świecie drugie dziecko. Cała rodzina żyła tym wydarzeniem — mama dzwoniła codziennie, teściowa przynosiła słoiki z rosołem i bigosem, a Zosia nie mogła się doczekać, aż zostanie starszą siostrą. Wszyscy byliśmy gotowi. Przynajmniej tak nam się wydawało.
W szpitalu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Położna spojrzała na mnie i powiedziała: — Pani Anno, proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze. Ale jej mina zdradzała coś innego. Po chwili przyszła lekarka z USG i zaczęły się szepty. — Coś jest nie tak? — zapytałam przerażona. Lekarka spojrzała na mnie poważnie: — Pani Anno… wygląda na to, że… mamy tu więcej niż jedno dziecko.
Zamarłam. — Jak to więcej? Przecież robiliśmy USG! — wykrztusiłam. Michał pobladł i usiadł na krześle. — To niemożliwe… — wyszeptał. Lekarka tylko skinęła głową: — Widzę trzy serduszka. Będą trojaczki.
Nie pamiętam, co działo się przez kolejne minuty. Pamiętam tylko światło lamp operacyjnych i głos Michała: — Aniu, oddychaj… dla nich… dla nas… Potem wszystko potoczyło się jak we śnie. Krzyk pierwszego dziecka, potem drugiego i trzeciego. Trzy maleńkie istoty, trzy nowe życia.
Kiedy obudziłam się po cesarce, Michał siedział przy moim łóżku z oczami pełnymi łez. — Kochanie… mamy troje dzieci. Troje! — szeptał drżącym głosem. Przez chwilę czułam tylko pustkę i przerażenie. Jak damy sobie radę? Przecież nie mamy nawet trzech łóżeczek!
Pierwsze dni w szpitalu były jak koszmar na jawie. Trojaczki były wcześniakami — Staś, Lena i Filip walczyli o każdy oddech w inkubatorach. Ja leżałam pod kroplówką i płakałam po nocach ze strachu i bezsilności. Michał próbował być silny dla mnie i Zosi, ale widziałam jak pęka w środku.
— Mamo, kiedy wrócisz do domu? — pytała Zosia przez telefon. — Niedługo, kochanie… Niedługo… — odpowiadałam drżącym głosem.
Po dwóch tygodniach wróciliśmy do domu. Ale to nie był już ten sam dom. Wszędzie stały łóżeczka, pieluchy piętrzyły się w każdym kącie, a płacz dzieci rozdzierał ciszę każdej nocy. Moja mama przyjechała pomagać, ale szybko zaczęły się spięcia.
— Aniu, musisz lepiej organizować czas! — mówiła z wyrzutem. — Nie możesz ciągle płakać! Dzieci to czują!
— Mamo, ja już nie mam siły! Nie śpię od tygodni! — wybuchałam płaczem.
Michał coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Zosia zamknęła się w sobie i zaczęła sprawiać problemy w przedszkolu. Czułam się jak najgorsza matka świata.
Pewnej nocy usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam pisać list do siebie sprzed kilku miesięcy:
„Droga Aniu,
Nie masz pojęcia, co cię czeka. Myślisz, że dasz radę wszystkiemu sama? Że miłość wystarczy? Przygotuj się na samotność, strach i łzy… Ale też na momenty szczęścia tak czystego, że aż boli.”
Tego wieczoru Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie i długo milczał.
— Aniu… Ja też nie daję rady. Boję się o nas… O ciebie… O dzieci… Może powinniśmy poprosić o pomoc? Może terapia?
Spojrzałam na niego przez łzy i pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę. Nie muszę być silna cały czas.
Zaczęliśmy rozmawiać — o zmęczeniu, o strachu przed przyszłością, o tym jak bardzo tęsknimy za sobą sprzed trojaczków. Zosia zaczęła chodzić na zajęcia z psychologiem dziecięcym. Moja mama nauczyła się odpuszczać i po prostu być obok.
Minął rok. Staś zrobił pierwszy krok, Lena powiedziała „mama”, Filip nauczył się sam zasypiać. Zosia znów się uśmiecha.
Czasem patrzę na nasze zdjęcie sprzed narodzin trojaczków i zastanawiam się: czy gdybym wiedziała wcześniej, co nas czeka, zdecydowałabym się na drugie dziecko? Czy można być gotowym na taki szok?
A może właśnie w tym tkwi sens rodzicielstwa — że uczymy się kochać mimo strachu i zmęczenia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?