Testament, który odebrał mi wszystko: Historia Anny z Tarnowa

— Anna, musimy porozmawiać — głos notariusza był chłodny, niemal beznamiętny, a jednak czułam, jak każda sylaba wbija mi się w serce jak sztylet. Siedziałam w jego gabinecie, dłonie miałam zaciśnięte na torebce, a w gardle rosła gula. Obok mnie siedział mój syn, Michał, blady i spięty. Po drugiej stronie stołu — kobieta, której twarz widziałam pierwszy raz w życiu. Miała na sobie elegancki płaszcz, a jej spojrzenie było nieprzeniknione.

— Pani mąż, świętej pamięci pan Tomasz Nowak, pozostawił testament… — zaczął notariusz. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko formalność, że wszystko jest tak, jak być powinno. Przecież przez dwadzieścia pięć lat byliśmy rodziną. Wspólnie prowadziliśmy firmę, wychowywaliśmy syna, dzieliliśmy codzienność i święta. Ale kiedy notariusz odczytał treść testamentu, świat zawirował.

— …wszystkie udziały w firmie oraz środki zgromadzone na kontach bankowych przekazuję pani Katarzynie Zielińskiej… — głos notariusza odbijał się echem w mojej głowie. Katarzyna Zielińska. Kim ona jest? Dlaczego mój mąż zapisał jej wszystko?

Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem. — Mamo, co to ma znaczyć? — wyszeptał. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucić się na tę kobietę, żądać wyjaśnień. Ale nie mogłam. Byłam zbyt oszołomiona.

Po powrocie do domu długo siedziałam w kuchni, wpatrując się w filiżankę zimnej już herbaty. Michał chodził po mieszkaniu jak cień. W końcu usiadł naprzeciwko mnie.

— Mamo, musimy coś zrobić. Przecież to niemożliwe, żeby tata… — urwał. W jego oczach widziałam to samo przerażenie, które czułam ja.

Przez kolejne dni próbowałam dowiedzieć się, kim jest Katarzyna Zielińska. W firmie nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Wszyscy patrzyli na mnie z litością albo unikali wzroku. W końcu jedna z księgowych, pani Ewa, podeszła do mnie na korytarzu.

— Pani Aniu, ja… nie powinnam tego mówić, ale… ta Katarzyna od lat przychodziła do pana Tomasza. Podobno była jego wspólniczką, ale… — zawahała się. — Ludzie mówili różne rzeczy.

Z każdym dniem odkrywałam kolejne warstwy kłamstw. Okazało się, że Katarzyna była nie tylko wspólniczką, ale i kochanką mojego męża. Mieli razem dziecko. Przez lata żyłam w nieświadomości, podczas gdy Tomasz prowadził podwójne życie. Wszystko, co budowaliśmy razem, okazało się iluzją.

Pewnego wieczoru Michał wrócił do domu wściekły.

— Mamo, widziałem ją. Katarzynę. Była w naszej firmie, rozmawiała z ludźmi jakby była u siebie. Nie możemy na to pozwolić! — krzyczał. — Tata nas zdradził! Jak on mógł?!

Nie miałam odpowiedzi. Czułam się upokorzona, oszukana, zepchnięta na margines własnego życia. Próbowałam rozmawiać z Katarzyną, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

— Tomasz kochał mnie. Chciał, żebym miała zabezpieczenie dla siebie i córki. To nie moja wina, że nie wiedziała pani o wszystkim — powiedziała zimno.

Zaczęła się walka. Próbowałam podważyć testament, szukałam pomocy u prawników. Ale Tomasz zadbał o wszystko. Dokumenty były sporządzone zgodnie z prawem. Z dnia na dzień zostałam bez środków do życia, bez pracy, bez poczucia sensu. Michał musiał rzucić studia, żeby znaleźć pracę i nas utrzymać.

Rodzina męża odwróciła się ode mnie. Teściowa powiedziała mi prosto w twarz:

— Gdybyś była lepszą żoną, Tomasz nie szukałby szczęścia gdzie indziej.

To bolało najbardziej. Przez lata poświęcałam się dla rodziny, rezygnowałam z własnych marzeń, żeby wspierać męża i syna. A teraz zostałam sama, bez wsparcia, bez przyszłości.

Były dni, kiedy nie chciało mi się wstawać z łóżka. Michał próbował mnie pocieszać, ale widziałam, jak bardzo sam cierpi. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi. On miał do mnie żal, że nie zauważyłam zdrady ojca. Ja miałam żal do siebie, że byłam tak naiwna.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Katarzyna.

— Chciałam pani powiedzieć, że nie zamierzam pani wyrzucać z mieszkania. Może pani tu zostać, dopóki nie znajdzie sobie pani czegoś innego. Ale proszę nie liczyć na żadne pieniądze.

To był gwóźdź do trumny. Poczułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam szukać pracy. Nikt nie chciał zatrudnić kobiety po pięćdziesiątce bez doświadczenia poza rodzinną firmą. Zgłosiłam się do urzędu pracy. Tam usłyszałam:

— Proszę spróbować w handlu albo sprzątaniu. Na więcej nie ma co liczyć.

Zaczęłam sprzątać klatki schodowe. Michał pracował na budowie. Wieczorami siadaliśmy razem przy stole i milczeliśmy. Czasem płakałam, czasem krzyczałam w poduszkę. Ale nie poddałam się. Wiedziałam, że muszę walczyć o siebie, o syna, o resztki godności.

Po roku udało mi się znaleźć lepszą pracę — zostałam opiekunką starszej pani. Michał wrócił na studia zaoczne. Powoli zaczęliśmy odbudowywać nasze życie. Nadal bolało, nadal czułam się zdradzona, ale już nie byłam ofiarą. Zrozumiałam, że nie mogę pozwolić, by przeszłość zniszczyła moją przyszłość.

Czasem patrzę na zdjęcia Tomasza i zastanawiam się, kim naprawdę był człowiek, z którym spędziłam pół życia. Czy kiedykolwiek mnie kochał? Czy byłam dla niego tylko wygodą?

Dziś wiem jedno: nie można budować szczęścia na kłamstwie. Ale czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi, kiedy raz straciło się wszystko?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć taką zdradę, czy lepiej zacząć wszystko od nowa?