Trzecie dziecko, trzecia rana: Gdy miłość nie wystarcza, by przetrwać
— Znowu nie zapłaciłaś za prąd? — głos Pawła przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, bo ciepła już dawno zabrakło. Woda ściekała mi po nadgarstkach, a w gardle rosła gula.
— Nie miałam z czego — odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy. — Wiesz, że wszystko poszło na pieluchy i leki dla Maćka.
Paweł westchnął ciężko i rzucił kluczami o stół. — To po co nam było trzecie dziecko? Mówiłem ci, że to nie jest dobry moment!
Zacisnęłam powieki. To on mnie przekonywał. To on mówił, że damy radę, że dzieci to błogosławieństwo. Ale teraz, gdy nasza trzymiesięczna Zosia płakała w pokoju obok, a starsi chłopcy kłócili się o ostatnią kromkę chleba, wszystko spadło na mnie.
Pamiętam tamten wieczór sprzed roku. Siedzieliśmy na balkonie naszego bloku na Pradze. Paweł trzymał mnie za rękę i mówił: „Zobacz, jak chłopaki się kochają. Zosia byłaby szczęśliwa z rodzeństwem. Jesteśmy silni, damy radę.”
Dałam się przekonać. Chciałam wierzyć, że miłość wystarczy. Że jakoś to będzie.
Ale teraz? Teraz jestem cieniem samej siebie. Budzę się co dwie godziny do Zosi, potem do Maćka, który śni koszmary. W dzień biegam między sklepem a przedszkolem, licząc każdy grosz. Paweł coraz częściej wraca późno z pracy — twierdzi, że bierze nadgodziny, ale czuję, że ucieka przed domem.
Wczoraj wieczorem usłyszałam przez drzwi łazienki jego rozmowę z matką:
— Mamo, ja już nie wiem… Ona sobie nie radzi. Wszystko na mojej głowie. Może to był błąd?
Poczułam się jak zbędny mebel. Jakby całe moje poświęcenie nic nie znaczyło.
Dziś rano starszy syn, Kuba, zapytał:
— Mamo, czemu tata krzyczy?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie powiem mu, że tata jest zmęczony i rozczarowany życiem. Że mama płacze po nocach do poduszki.
W sklepie pani ekspedientka spojrzała na mnie z litością:
— Pani Aniu, znowu na zeszyt?
Skinęłam głową. Wstyd palił mnie od środka.
Wieczorem Paweł wrócił późno. Pachniał papierosami i cudzym szamponem. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Musimy coś zmienić — powiedział bez emocji.
— Co masz na myśli?
— Może powinnaś wrócić do pracy? Albo… może dzieci mogłyby pójść do babci na jakiś czas?
Zamarłam. Jak miałabym zostawić Zosię? Przecież ona potrzebuje mnie najbardziej.
— Nie dam rady — wyszeptałam.
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem:
— Ja też już nie daję rady.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kotłowały się w głowie: czy naprawdę to wszystko moja wina? Czy powinnam była postawić się Pawłowi wtedy na balkonie? Czy bylibyśmy szczęśliwsi bez Zosi?
Rano zadzwoniła mama:
— Aniu, słyszałam od sąsiadki… Co się dzieje?
Nie chciałam jej martwić. Ale głos mi się załamał:
— Mamo, boję się… Boję się, że wszystko się rozpadnie.
Mama milczała przez chwilę.
— Kochanie, czasem trzeba poprosić o pomoc. Nie jesteś sama.
Ale ja czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Dzieci bawiły się w pokoju obok. Słyszałam ich śmiech i kłótnie o zabawkę. Patrzyłam na Zosię śpiącą w łóżeczku i czułam mieszaninę miłości i rozpaczy.
Wieczorem Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł obok mnie na kanapie.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Wiem, że to nie twoja wina. Po prostu… jestem zmęczony.
Popatrzyłam na niego przez łzy.
— Ja też jestem zmęczona — wyszeptałam.
Objął mnie niepewnie.
— Może spróbujemy razem znaleźć rozwiązanie? Może pójdziemy do poradni rodzinnej?
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące pytań i lęków. Ale po raz pierwszy od miesięcy poczułam cień nadziei.
Czy miłość wystarczy, by przetrwać burzę? Czy można odbudować zaufanie i bliskość po tylu ranach? A może czasem trzeba pozwolić sobie na słabość i poprosić o pomoc?