Noc, która zmieniła wszystko – Moja walka o wolność i bezpieczeństwo mojego syna
– Katarzyna, gdzie są moje klucze?! – wrzasnął Andrzej, trzaskając drzwiami od kuchni. Zadrżałam, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Marek, mój czteroletni synek, siedział skulony na dywanie, układając klocki. W jego oczach widziałam strach, który znałam aż za dobrze – ten sam strach, który od lat nie opuszczał mojego serca.
Wiedziałam, że zaraz się zacznie. Andrzej miał zły dzień w pracy – to zawsze był pretekst. Odkąd pamiętam, tłumaczyłam sobie, że to tylko chwilowe, że się zmieni. Ale każda kolejna awantura była coraz gorsza. Przemoc nie zawsze była fizyczna – czasem wystarczały słowa, spojrzenia, milczenie.
– Nie wiem, Andrzej. Może są w przedpokoju? – odpowiedziałam cicho, starając się nie prowokować.
– Zawsze wszystko gubisz! – krzyknął i podszedł do mnie szybkim krokiem. Poczułam znajome napięcie w karku. Marek spojrzał na mnie błagalnie. Wtedy usłyszeliśmy grzmot – burza rozszalała się na dobre.
Andrzej złapał mnie za ramię tak mocno, że aż syknęłam z bólu. – Jesteś bezużyteczna! – wycedził przez zęby. Marek zerwał się z miejsca i podbiegł do nas.
– Tato, nie bij mamusi! – krzyknął cienkim głosikiem.
Zamarliśmy wszyscy. Andrzej puścił mnie i spojrzał na syna z niedowierzaniem. Przez chwilę miałam wrażenie, że się opamięta. Ale jego twarz stwardniała jeszcze bardziej.
– Idź do swojego pokoju! – wrzasnął na Marka.
Marek nie ruszył się z miejsca. Stał przy mnie, trzymając mnie za nogę. Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej pozwalać na to piekło – nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niego.
– Andrzej, przestań! – powiedziałam stanowczo. – Jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę albo będziesz krzyczał przy Marku, zadzwonię na policję.
Andrzej spojrzał na mnie jak na obcą osobę. Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Ale wtedy rozległ się kolejny grzmot i nagle zgasło światło w całym mieszkaniu.
W ciemności usłyszałam tylko jego ciężki oddech i cichy szloch Marka. Moje serce waliło jak oszalałe. Andrzej wyszedł z kuchni i trzasnął drzwiami do sypialni.
Przytuliłam Marka najmocniej jak umiałam. – Już dobrze, kochanie – szeptałam mu do ucha, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Siedziałam na łóżku z Markiem wtulonym we mnie i myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam siebie i jego. Przypominały mi się wszystkie chwile, kiedy tłumaczyłam Andrzeja przed rodziną i znajomymi: „On jest po prostu zmęczony”, „Ma trudny okres w pracy”, „To moja wina”.
Nad ranem podjęłam decyzję. Muszę odejść. Dla Marka. Dla siebie.
Kiedy Andrzej wyszedł do pracy, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do dwóch toreb. Zadzwoniłam do mojej mamy:
– Mamo… czy możemy przyjechać na kilka dni? – głos mi drżał.
– Kasiu… co się stało? – zapytała od razu z troską.
– Nie mogę już dłużej… Proszę, mamo…
– Przyjeżdżajcie natychmiast.
Marek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. – Mamusiu, czy już nie będziemy mieszkać z tatą?
Przyklękłam przy nim i spojrzałam mu prosto w oczy:
– Nie, kochanie. Już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził.
W drodze do mamy płakałam cicho za kierownicą. Marek zasnął ze zmęczenia i napięcia. W głowie miałam tysiące myśli: co będzie dalej? Jak sobie poradzimy? Czy Andrzej nas znajdzie?
Mama przyjęła nas z otwartymi ramionami. Przez pierwsze dni czułam się jak w innym świecie – bez krzyków, bez strachu przed każdym dźwiękiem klucza w zamku. Ale lęk nie znika tak łatwo.
Andrzej dzwonił wielokrotnie. Groził mi, błagał o powrót, obiecywał poprawę. Raz nawet przyszedł pod dom mojej mamy i próbował wejść siłą. Musiałam wezwać policję.
Rozpoczęła się długa walka o rozwód i opiekę nad Markiem. Każda rozprawa była jak otwieranie starych ran. Andrzej próbował wmówić wszystkim, że jestem niestabilna psychicznie, że wymyślam przemoc dla własnych korzyści.
Najgorsze były chwile zwątpienia: czy ktoś mi uwierzy? Czy sąd stanie po mojej stronie? Czy Marek kiedyś mi wybaczy, że tak długo pozwalałam na to wszystko?
Ale każdego dnia widziałam w oczach syna coraz więcej spokoju i radości. Zaczął znowu śmiać się beztrosko, bawić z innymi dziećmi, pytać o przyszłość.
Pewnego wieczoru Marek przytulił się do mnie i powiedział:
– Mamusiu… jesteś najdzielniejsza na świecie.
Zrozumiałam wtedy, że choć droga była trudna i pełna bólu, podjęłam jedyną słuszną decyzję.
Czasem wracam myślami do tamtej burzowej nocy i zastanawiam się: ile kobiet jeszcze boi się zrobić ten pierwszy krok? Ile dzieci czeka na to, aż ich mama stanie się bohaterką?
Czy naprawdę musimy czekać na najgorsze, żeby znaleźć w sobie siłę? A może już dziś warto zawalczyć o siebie i swoje dzieci?