Sama w Warszawie: Prośba, która rozdarła rodzinę. Moje dzieci odmówiły mi domu, a ja walczę z samotnością każdego dnia
— Mamo, nie możemy cię przyjąć. Przepraszam, ale to nie jest dobry moment — głos mojej córki, Magdy, drżał lekko, ale był stanowczy. Stałam w jej przedpokoju, ściskając w dłoniach torebkę. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
— Ale Magdo… przecież jestem sama. Twój tata nie żyje już od dwóch lat… — próbowałam jeszcze, choć czułam, że to nie ma sensu.
— Wiem, mamo. Ale mamy swoje życie. Dzieci, praca… Nie damy rady. — Jej wzrok uciekał gdzieś w bok, jakby bała się spojrzeć mi w oczy.
Wyszłam na klatkę schodową i przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Warszawski listopad był szary i zimny. Zastanawiałam się, czy to powietrze tak mnie dusi, czy może ciężar samotności, który nagle stał się nie do zniesienia.
Mój mąż, Janek, zawsze powtarzał: „Jadzia, dzieci cię kochają, ale mają swoje sprawy. Nie licz na nich za bardzo.” Złościłam się wtedy na niego. Teraz jego słowa wracały do mnie jak echo.
Wróciłam do pustego mieszkania na Mokotowie. Każdy kąt przypominał mi o nim: jego ulubiony fotel przy oknie, kubek z napisem „Najlepszy Dziadek”, który zostawił na stole. Usiadłam i rozpłakałam się jak dziecko.
Przez kolejne dni próbowałam żyć normalnie. Rano kawa, potem spacer do sklepu po bułki i mleko. Czasem spotykałam sąsiadkę, panią Zofię z trzeciego piętra.
— Jak się pani trzyma, pani Jadwigo? — zapytała któregoś dnia.
— Dziękuję, jakoś leci — odpowiedziałam wymijająco. Nie chciałam się żalić.
Wieczorami dzwoniłam do syna, Piotra. Odbierał rzadko.
— Cześć, mamo. Co tam?
— Piotrusiu… może byś przyszedł na obiad? Upiekę twoje ulubione schabowe…
— Mamo, nie dam rady w tym tygodniu. Praca mnie przygniata. Może za miesiąc?
Za miesiąc… Za miesiąc może już nie będę miała siły piec tych schabowych — pomyślałam gorzko.
Zaczęłam coraz częściej rozmawiać sama ze sobą. Czasem łapałam się na tym, że mówię do Janka:
— Widzisz, kochany? Tak to jest na starość. Człowiek staje się niewidzialny.
W telewizji mówili o starzejącym się społeczeństwie i o tym, jak ważna jest rodzina. Śmiałam się przez łzy: rodzina… A gdzie ona jest?
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Magdy jeszcze raz.
— Magdo… może chociaż na weekend? Mogłabym pomóc ci z dziećmi…
— Mamo, naprawdę nie mogę. Dzieci mają zajęcia pozalekcyjne, a my z Tomkiem chcemy trochę pobyć sami…
Zrozumiałam wtedy, że nie chodzi o brak miejsca czy czasu. Chodzi o to, że nie jestem już potrzebna.
Zaczęłam szukać zajęcia. Zapisałam się do klubu seniora na osiedlu. Tam poznałam panią Halinę.
— Wie pani co? Ja też mam dzieci w Warszawie i wnuki. Ale widuję ich raz na pół roku — powiedziała ze smutkiem.
— Myślałam, że tylko ja tak mam — przyznałam cicho.
— Teraz wszyscy są tacy zabiegani…
W klubie było trochę lepiej. Graliśmy w karty, chodziliśmy razem na spacery po Łazienkach. Ale wieczorami samotność wracała ze zdwojoną siłą.
Pewnego dnia zadzwoniła Magda:
— Mamo… czy możesz odebrać Zosię ze szkoły? Ja utknęłam w pracy.
Serce mi zabiło mocniej.
— Oczywiście! Zaraz wychodzę!
Czułam się potrzebna przez te kilka godzin. Zosia opowiadała mi o szkole, śmiała się głośno. Odprowadziłam ją do domu i zostałam na chwilę.
— Babciu, czemu nie mieszkasz z nami? — zapytała nagle Zosia.
Zaniemówiłam.
— To skomplikowane, kochanie — odpowiedziałam tylko i pogłaskałam ją po głowie.
Wróciłam do siebie i długo nie mogłam zasnąć. Czy naprawdę jestem tylko ciężarem? Czy dzieci mają prawo odmówić matce domu?
Następnego dnia zadzwonił Piotr.
— Mamo… przepraszam za ostatnio. Może spotkamy się w weekend?
Zgodziłam się bez wahania. Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojego domu. Piotr był spięty.
— Mamo… wiem, że ci ciężko. Ale ja naprawdę nie mam siły na więcej niż pracę i dom…
— Rozumiem — powiedziałam cicho. — Ale czasem człowiek chciałby po prostu poczuć się potrzebny…
Piotr spojrzał na mnie smutno.
— Może spróbujemy częściej się widywać? Nie obiecuję cudów, ale postaram się…
To była mała iskierka nadziei.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ludzi spieszących się do pracy. Myślę o tym wszystkim, co minęło i o tym, co jeszcze przede mną. Czy samotność to wyrok dla starszych ludzi? Czy dzieci naprawdę mają prawo odmówić matce domu?
Czasem pytam siebie: czy zrobiłam coś źle jako matka? Czy można pogodzić własne życie z potrzebami tych, którzy nas wychowali? Co wy o tym myślicie?