Trzy spojrzenia na jabłka i życie: Opowieść z targowiska
— Spójrzcie tylko, jakie małe, poobijane… A ceny jak za złoto! Już nie znajdziesz nic dobrego. Świat leci na łeb na szyję… — westchnęłam ciężko, patrząc na skrzynki z jabłkami, które wyglądały, jakby przeszły przez burzę i gradobicie. Moje dłonie drżały lekko, kiedy sięgałam po jedno z nich. Było twarde, zielonkawe, z brązową plamką przy ogonku. W głowie miałam tylko jedno: jak ja nakarmię rodzinę, jeśli wszystko tak drożeje?
Obok mnie stały dwie kobiety. Znam je z widzenia — w końcu w naszym miasteczku wszyscy się znają. Maria, zawsze pogodna, nawet teraz uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
— Ja za to widzę, że tegoroczne zbiory to prawdziwy dar. Pogoda była kapryśna, a mimo to jabłka są. Może nie najpiękniejsze, ale pachną jak dzieciństwo na wsi.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Jak ona może być taka spokojna? Przecież wszystko się wali. Mój mąż od miesięcy bez pracy, syn coraz częściej zamyka się w swoim pokoju i nie chce rozmawiać. Córka wyjechała do Warszawy i dzwoni raz na tydzień, jakby zapomniała, że tu jest jej dom.
Trzecia kobieta, pani Zofia, starsza ode mnie o dobre dwadzieścia lat, poprawiła chustkę na głowie i rzuciła:
— A ja myślę, że to wszystko przez ludzi. Kiedyś każdy miał sad za domem i nie narzekał. Teraz tylko narzekanie i narzekanie. Jabłko to jabłko — byleby zdrowe.
Poczułam ukłucie w sercu. Może rzeczywiście za dużo narzekam? Ale jak tu nie narzekać, kiedy życie codziennie rzuca ci kłody pod nogi? Przypomniałam sobie poranną kłótnię z mężem. Krzyczał, że nie umiem oszczędzać, że wszystko wydaję na głupoty. A ja tylko chciałam kupić trochę mięsa na niedzielny obiad.
— Pani Mario — odezwałam się cicho — pani zawsze taka pogodna. Jak pani to robi?
Maria spojrzała mi prosto w oczy. Jej spojrzenie było ciepłe, ale stanowcze.
— Bo wiem, co to znaczy stracić wszystko — odpowiedziała spokojnie. — Mój mąż zginął w wypadku dziesięć lat temu. Zostałam sama z dwójką dzieci i długami po gospodarstwie. Przez rok jadłyśmy tylko ziemniaki i kapustę. Ale potem nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy. Z tego, że rano mogę wypić herbatę i zobaczyć słońce za oknem.
Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy ja też potrafiłabym tak żyć? Czy umiałabym znaleźć radość w czymś tak prostym jak kubek herbaty?
Pani Zofia westchnęła ciężko.
— A ja pamiętam czasy wojny — zaczęła powoli. — Wtedy jabłko było rarytasem. Dzieci biegały po sadach i szukały czegokolwiek do jedzenia. Teraz mamy wszystkiego pod dostatkiem, tylko ludzie nie potrafią tego docenić.
Wokół nas przechodziły kolejne osoby: młoda dziewczyna z wózkiem, starszy pan z laską, chłopiec z tornistrem przewieszonym przez ramię. Każdy zatrzymywał się przy straganie choć na chwilę, każdy miał swoją historię.
— Wiecie co? — odezwałam się nagle. — Może rzeczywiście powinnam przestać narzekać. Ale czasem mam wrażenie, że wszystko mnie przerasta. Że już nie mam siły walczyć.
Maria uśmiechnęła się do mnie ciepło.
— To normalne — powiedziała cicho. — Każda z nas czasem ma dość. Ale ważne jest, żeby nie zostać z tym sama.
Pani Zofia pokiwała głową.
— Rodzina to najważniejsze — dodała stanowczo. — Nawet jeśli czasem trudno się dogadać.
Przypomniałam sobie moją córkę. Kiedy była mała, biegała po ogrodzie i zbierała jabłka do fartuszka. Teraz jest dorosła, ma swoje życie daleko stąd. Czy ja ją zawiodłam? Czy powinnam była bardziej ją wspierać?
Nagle poczułam łzy pod powiekami. Szybko je otarłam rękawem płaszcza.
— Przepraszam… — szepnęłam.
Maria położyła mi dłoń na ramieniu.
— Nie przepraszaj. Każda z nas niesie swój ciężar.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam jeszcze raz na jabłka. Może rzeczywiście nie są idealne, ale przecież to tylko jabłka. Najważniejsze jest to, co mamy w środku — myśli, wspomnienia, nadzieje.
Zapłaciłam za kilka sztuk i ruszyłam w stronę domu. Po drodze minęłam plac zabaw, gdzie dzieci śmiały się głośno mimo chłodu. Pomyślałam o synu zamkniętym w swoim pokoju i postanowiłam dziś wieczorem zapukać do jego drzwi i zapytać: „Jak się czujesz?” Może wystarczy jeden gest, żeby coś zmienić?
Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo. Wspomnienia rozmowy na targu wracały do mnie falami: słowa Marii o stracie i nadziei, opowieść pani Zofii o wojnie i docenianiu prostych rzeczy…
Czy naprawdę potrafimy spojrzeć na życie inaczej? Czy umiemy dostrzec dobro tam, gdzie inni widzą tylko braki? Może właśnie w tych zwykłych chwilach kryje się prawdziwa siła…