Dzień, w którym Adrian wrócił: Tajemnica, która rozdarła nasze małżeństwo

— Nie patrz tak na mnie, Magda — powiedział Adrian, stojąc w progu sypialni, z walizką w ręku i oczami wbitymi w podłogę. Był późny wieczór, dzieci już spały, a ja czekałam na niego z herbatą i cichą nadzieją, że opowie mi o tej delegacji do Krakowa. Zamiast tego poczułam chłód, który przeszył mnie na wskroś.

— Adrian, co się stało? — zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Ale on tylko westchnął ciężko i przeszedł obok mnie, jakby mnie nie widział.

Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Adrian był obecny ciałem, ale nie duchem. Unikał rozmów, nie odbierał telefonów od swoich rodziców, a kiedy próbowałam go przytulić, sztywniał jakby dotykała go obca osoba. Zaczęłam podejrzewać najgorsze.

Pewnego wieczoru, gdy dzieci spały u mojej mamy, postanowiłam postawić sprawę jasno.

— Adrian, powiedz mi prawdę. Co się wydarzyło w Krakowie? — zapytałam stanowczo.

Spojrzał na mnie z bólem w oczach. — Magda… Ja… Ja nie wiem, jak ci to powiedzieć.

— Po prostu powiedz — szepnęłam.

— Poznałem kogoś. To był przypadek. Nie planowałem tego. Przepraszam.

Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucać talerzami, ale tylko siedziałam w milczeniu, czując jak łzy spływają mi po policzkach.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Dzieci wyczuwały napięcie, pytały czemu tata śpi na kanapie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanki widziały moje czerwone oczy i coraz częściej pytały czy wszystko u mnie dobrze. Kiedyś usłyszałam rozmowę dwóch sąsiadek na klatce schodowej:

— Widzisz jaka ona blada? Pewnie coś się dzieje z Adrianem.

— Może mają kryzys? Teraz to modne — odpowiedziała druga z przekąsem.

W środku gotowałam się ze złości. Jak one mogą oceniać moje życie przez dziurkę od klucza?

Najgorsze były rozmowy z mamą. — Magda, musicie walczyć o rodzinę. Dla dzieci — powtarzała. Ale ja już nie miałam siły walczyć o coś, co umarło.

Adrian coraz częściej wychodził wieczorami. Kiedyś wrócił nad ranem i nawet nie próbował się tłumaczyć. Wtedy podjęłam decyzję.

— Chcę rozwodu — powiedziałam cicho przy śniadaniu.

Spojrzał na mnie z ulgą i smutkiem jednocześnie. — Myślałem, że nigdy tego nie powiesz.

Rozwód przebiegł szybko. Dla świata byliśmy zgodną parą, która rozstała się z klasą. Tylko najbliżsi wiedzieli o zdradzie i bólu, który rozdzierał mnie od środka.

Po rozwodzie długo nie mogłam dojść do siebie. Każdy dzień był walką o normalność dla dzieci i dla siebie. Czułam się winna — czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć bardziej?

Pewnego dnia spotkałam Adriana na placu zabaw. Przyszedł po dzieci. Był już z nową partnerką. Uśmiechał się do niej tak, jak kiedyś do mnie. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.

Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i zaczęłam pisać ten list do samej siebie:

„Magda, przeszłaś przez piekło i wyszłaś z niego silniejsza. Może kiedyś znów uwierzysz w miłość?”

Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi po takim upokorzeniu? Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół nas żyje z podobnym ciężarem na sercu i nigdy nie mają odwagi powiedzieć głośno prawdy?