List do kochanki mojego męża — pięć lat później: Teraz jesteś tylko złym wspomnieniem
— Naprawdę myślisz, że możesz tak po prostu wejść w czyjeś życie i wszystko zburzyć? — mój głos drżał, gdy patrzyłam na Maćka, który stał w kuchni z opuszczoną głową.
Nie odpowiedział. Tylko westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to początek końca mojego świata. Był listopadowy wieczór, dzieci spały, a ja trzymałam w ręku jego telefon. Wiadomość od niej: „Tęsknię. Kiedy znów się zobaczymy?”
Nie mogłam uwierzyć. Maciek — mój Maciek, ojciec naszych dzieci, człowiek, z którym dzieliłam życie od studiów. Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka, głupi żart. Ale potem zobaczyłam całą rozmowę. Setki wiadomości, zdjęcia, wyznania. I jej imię: Karolina.
Wybiegłam z kuchni, zamknęłam się w łazience i płakałam tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego ona? Dlaczego on?
Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. Maciek próbował tłumaczyć, przepraszał, przysięgał, że to był błąd. Ale ja nie słyszałam słów — widziałam tylko jej twarz na zdjęciach i czytałam jej słodkie wiadomości. „Jesteś moim wszystkim”, „Z tobą czuję się żywa”.
Zaczęło się piekło. Nasze dzieci — Ania i Kuba — miały wtedy pięć i siedem lat. Nie rozumiały, dlaczego mama płacze nocami i dlaczego tata coraz częściej wychodzi z domu. Moja mama powtarzała: „Musisz być silna dla dzieci”. Ale ja nie czułam się silna. Czułam się zdradzona, upokorzona i niewidzialna.
Karolina była młodsza ode mnie o osiem lat. Pracowała z Maćkiem w tej samej firmie. Zawsze uśmiechnięta, pewna siebie, z długimi blond włosami i paznokciami zrobionymi na czerwono. Widziałam ją raz na firmowej wigilii — wtedy jeszcze nie wiedziałam, kim dla niego jest. Pamiętam jej spojrzenie: pewne siebie, lekko wyzywające.
Przez miesiące próbowałam ratować nasze małżeństwo. Chodziliśmy na terapię, rozmawialiśmy godzinami nocami, płakałam w poduszkę i zadawałam mu te same pytania: „Czy ją kochasz?”, „Czy mnie jeszcze kochasz?”. On powtarzał: „To był błąd”, „To nic nie znaczyło”, „Chcę być z tobą”. Ale ja już nie wierzyłam.
Najgorsze były święta. Udawaliśmy przed rodziną, że wszystko jest w porządku. Dzieci cieszyły się prezentami, a ja patrzyłam na Maćka i widziałam tylko kłamstwo. W nocy napisałam do Karoliny maila:
„Wiem o wszystkim. Mam nadzieję, że byłaś tego warta.”
Nie odpisała.
Po Nowym Roku podjęłam decyzję: rozwód. Maciek błagał mnie o jeszcze jedną szansę, ale ja już nie potrafiłam mu zaufać. Znalazłam prawnika, wynajęłam kawalerkę i zaczęłam nowe życie z dziećmi.
Pierwsze miesiące były koszmarem. Samotność bolała bardziej niż zdrada. Każdy dzień był walką o przetrwanie: praca, szkoła, zakupy, domowe obowiązki. Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na puste ulice Warszawy. Czułam się jak cień samej siebie.
Maciek próbował wrócić do naszego życia — przychodził po dzieci, przynosił kwiaty, dzwonił nocami. Ale ja już byłam inna. Zimna, zamknięta w sobie.
Karolina? Słyszałam plotki z firmy Maćka — że szybko się rozstali, że ona zaczęła spotykać się z kimś innym. Że była tylko przelotną fascynacją.
Minęły lata. Dzieci dorastały, ja wróciłam do pracy na pełen etat i powoli odbudowywałam siebie. Zaczęłam biegać, zapisałam się na jogę, poznałam nowych ludzi. Czasem spotykałam Maćka na szkolnych zebraniach — był smutny, postarzały, jakby życie go przygniotło.
Aż pewnego dnia dostałam list — bez podpisu:
„Przepraszam za wszystko. Nie chciałam cię skrzywdzić.”
Wiedziałam od razu, że to ona. Karolina.
Nie odpisałam. Nie miałam już potrzeby rozmawiać z kobietą, która próbowała rozbić moją rodzinę. Była dla mnie tylko złym wspomnieniem — bolesnym rozdziałem mojego życia.
Dziś mija pięć lat od tamtej nocy w kuchni. Jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Mam własne życie, własne marzenia i plany. Dzieci są szczęśliwe — widzą się z ojcem w weekendy i wiedzą, że mama już nie płacze nocami.
Czasem myślę o Karolinie i zastanawiam się: czy była tego warta? Czy naprawdę można być szczęśliwym na cudzym nieszczęściu?
Może każdy z nas nosi w sobie rany, które nigdy się nie zagoją… Ale czy to znaczy, że mamy pozwolić innym je zadawać?
A Ty? Co zrobiłabyś na moim miejscu? Czy potrafiłabyś wybaczyć?