Zdradził mnie i obwinił – bo za bardzo troszczyłam się o dzieci. Moja walka o siebie po zdradzie męża.

– Znowu nie ma obiadu na czas? – Tomek rzucił torbę na podłogę, nawet nie patrząc na mnie. Stałam przy kuchence, mieszając zupę dla dzieci, a w oczach już czułam łzy. – Przepraszam, Antek miał gorączkę, a Zosia rozlała mleko… – zaczęłam tłumaczyć się cicho, ale on tylko prychnął i poszedł do salonu.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to początek końca. Że za kilka tygodni usiądzie naprzeciwko mnie przy stole i powie: „To przez ciebie. Przez to, że jesteś tylko matką, a nie żoną. Przez to, że wszystko kręci się wokół dzieci.”

Ale zanim do tego doszło, były miesiące narastającego chłodu. Tomek coraz częściej wychodził z domu – najpierw na siłownię, potem „na piwo z kolegami”, w końcu zaczął wracać późno w nocy. Ja zostawałam sama z dwójką małych dzieci, z niekończącym się praniem, gotowaniem i wiecznym zmęczeniem. Czułam się przezroczysta. Jakby ktoś wymazał mnie gumką z własnego życia.

Pamiętam ten wieczór, kiedy wszystko się rozpadło. Siedziałam na podłodze w łazience, próbując uciszyć płaczącą Zosię. Wtedy usłyszałam dźwięk telefonu Tomka – wiadomość od „Kasi”. Serce mi zamarło. Przeczytałam kilka zdań i wiedziałam już wszystko. „Tęsknię za tobą… Kiedy znowu się zobaczymy?”

Nie spałam całą noc. Rano, kiedy Tomek szykował się do pracy, zebrałam się na odwagę.
– Z kim piszesz? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie z irytacją.
– Przesadzasz. To tylko koleżanka.
– Koleżanka? – głos mi drżał. – Przecież widzę, co piszecie.
Wzruszył ramionami.
– Może gdybyś nie była tylko matką, a czasem też kobietą…

To było jak policzek. Stałam tam, z rozmazanym makijażem i dzieckiem na rękach, a on patrzył na mnie jak na kogoś obcego.

Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. Dzieci były moją jedyną kotwicą. Antek miał wtedy cztery lata i nie rozumiał, dlaczego mama płacze w nocy. Zosia tuliła się do mnie mocniej niż zwykle. A ja czułam się winna – bo może rzeczywiście zaniedbałam Tomka? Może powinnam była bardziej dbać o siebie?

Ale potem zaczęły wychodzić na jaw kolejne kłamstwa. Znajdowałam paragony z restauracji, perfumy w jego samochodzie, których nie znałam. Każde odkrycie bolało coraz bardziej.

W końcu usiedliśmy razem przy stole. Dzieci spały w pokoju obok.
– Tomek… Czy ty mnie zdradzasz? – zapytałam wprost.
Nie zaprzeczył. Wzruszył ramionami.
– A co miałem robić? Ty tylko dzieci i dzieci! Nie widzisz mnie w ogóle!
– Przecież to też twoje dzieci! – krzyknęłam przez łzy.
– Ale ja chciałem mieć żonę, a nie opiekunkę do dzieci!

Wyszłam wtedy z domu na kilka godzin. Chodziłam bez celu po osiedlu, czując jak świat mi się wali. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę to wszystko moja wina?

Przez następne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Tomek coraz częściej znikał z domu. Ja próbowałam być silna dla dzieci, ale nocami płakałam w poduszkę. Moja mama przyjeżdżała pomagać mi przy dzieciach, ale nawet przed nią udawałam, że wszystko jest w porządku.

Pewnego dnia Antek zapytał: – Mamusiu, dlaczego tata już nas nie przytula?
Nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu przyszła decyzja: rozwód. Tomek spakował rzeczy i wyprowadził się do „koleżanki”. Zostałam sama z dwójką dzieci w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Bałam się wszystkiego: czy dam radę finansowo? Czy dzieci nie będą cierpieć? Czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Pierwsze miesiące były koszmarem. Każdy dzień był walką o przetrwanie – przedszkole, praca zdalna (bo pandemia), zakupy, lekarze… Czułam się jak robot bez uczuć. Ale powoli zaczęłam odzyskiwać siebie.

Zaczęłam chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy ktoś powiedział mi: „To nie twoja wina”. Płakałam wtedy jak dziecko. Zrozumiałam, że przez lata stawiałam wszystkich ponad siebie – dzieci, męża, rodzinę… A gdzie byłam ja?

Z czasem zaczęłam robić małe rzeczy tylko dla siebie: kawa z koleżanką, spacer po parku bez dzieci, nowa fryzura… Dzieci widywały się z Tomkiem co drugi weekend. Za każdym razem wracały smutne i rozdrażnione.

Któregoś dnia Antek powiedział: – Mamusiu, ja wolę być z tobą niż z tatą i tą panią Kasią.
Serce mi pękło, ale wiedziałam już wtedy, że dam radę.

Dziś minęły dwa lata od rozwodu. Mam własną firmę – prowadzę sklep internetowy z zabawkami edukacyjnymi. Dzieci rosną zdrowo i są moją dumą. Czasem jeszcze boli, gdy widzę Tomka z nową rodziną na placu zabaw… Ale wiem już jedno: nie jestem winna jego zdrady ani tego, że wybrałam macierzyństwo.

Często myślę o kobietach takich jak ja – które poświęcają wszystko dla rodziny i zostają same z poczuciem winy. Czy naprawdę musimy wybierać między byciem matką a byciem kobietą? Czy można mieć jedno i drugie?

Może kiedyś znajdę odpowiedź… A wy? Jak myślicie – czy można być dobrą matką i szczęśliwą kobietą jednocześnie?