Moja żona walczy o życie – jak poradzić sobie, gdy świat wali się w jednej chwili?
– Michał, musisz być silny. Dla dzieci. Dla mnie. – Głos Ani drżał, a jej oczy były pełne łez. Siedziała na szpitalnym łóżku, blada, z podłączoną kroplówką. Wokół nas szumiały aparaty, a przez uchylone drzwi dochodziły odgłosy korytarza – czyjeś kroki, cichy płacz, rozmowy lekarzy. Miałem wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok mnie, jakby za szybą.
Jeszcze dwa dni temu kłóciliśmy się o to, kto ma odebrać Olę z przedszkola. Zwykłe życie – praca, dzieci, zakupy, wieczorne seriale. A teraz? Siedzę przy łóżku żony i nie wiem, czy wróci do domu. Lekarz powiedział: „Musimy operować natychmiast. To poważne.” Nie mogłem uwierzyć. Przecież Ania zawsze była zdrowa, energiczna, to ona trzymała nas wszystkich w ryzach.
– Michał, słyszysz mnie? – powtórzyła cicho. – Nie chcę, żeby dzieci się bały. Powiedz im… powiedz im, że wszystko będzie dobrze.
Zacisnąłem pięści. Jak mam im to powiedzieć? Jak mam sam w to uwierzyć? Ola ma pięć lat i boi się ciemności. Kuba jest w drugiej klasie i ostatnio płakał, bo zgubił ulubioną zabawkę. A teraz mają zrozumieć, że mama może nie wrócić do domu?
Wyszedłem na korytarz. Zadzwoniłem do teściowej.
– Pani Zosiu… Ania jest w szpitalu. Lekarze mówią o operacji…
– Co?! Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej?! – Jej głos przeszedł w krzyk. – Zawsze wszystko ukrywacie! Jadę natychmiast!
Wiedziałem, że zaraz zacznie się lawina pytań i pretensji. Teściowa nigdy mnie nie lubiła – uważała, że nie jestem wystarczająco dobry dla jej córki. Teraz miałem poczucie winy, jakbym to ja był winny temu wszystkiemu.
Wróciłem do Ani. Patrzyła na mnie z troską.
– Michał… nie kłóć się z mamą. Ona się boi tak samo jak ty.
Przytaknąłem. Ale w środku czułem bunt. Dlaczego to wszystko spadło na nas? Przecież mieliśmy plany – wakacje nad morzem, remont kuchni, wspólne święta. Teraz wszystko wydawało się nieważne.
Wieczorem wróciłem do domu po rzeczy dla Ani. Dzieci siedziały przy stole z moją mamą.
– Tato, gdzie mama? – spytała Ola.
– Mama jest chora i musi zostać w szpitalu – odpowiedziałem najspokojniej jak umiałem.
– Umrze? – zapytał Kuba prosto z mostu.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłem wydobyć głosu.
– Lekarze robią wszystko, żeby mama wyzdrowiała – powiedziałem w końcu. – Musimy być dzielni i pomagać sobie nawzajem.
W nocy nie mogłem spać. Leżałem na kanapie i patrzyłem w sufit. W głowie miałem tysiące myśli: co jeśli Ania nie przeżyje operacji? Jak poradzę sobie sam z dziećmi? Czy będę umiał być dla nich ojcem i matką jednocześnie?
Rano pojechałem do szpitala. W poczekalni spotkałem teściową.
– Michał… przepraszam za wczoraj – powiedziała cicho. – Wiem, że ci ciężko.
Nie odpowiedziałem od razu. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Musimy być razem dla Ani – dodała.
Pokiwałem głową. Może pierwszy raz poczułem, że naprawdę jesteśmy rodziną – mimo wszystkich sporów i różnic.
Operacja trwała cztery godziny. Siedziałem na korytarzu z teściową i moją mamą. Nikt się nie odzywał. Każdy patrzył w podłogę albo w ścianę.
W końcu wyszedł lekarz.
– Operacja się udała, ale stan pani Anny jest poważny. Najbliższe dni będą decydujące.
Poczułem ulgę i strach jednocześnie. Udało się… ale co dalej?
Przez kolejne dni żyliśmy między domem a szpitalem. Dzieci pytały o mamę codziennie. Ola rysowała dla niej laurki, Kuba pisał krótkie listy: „Mamo, wracaj szybko.”
Któregoś wieczoru usiadłem z dziećmi przy stole.
– Wiecie… mama bardzo was kocha i walczy o to, żeby wrócić do domu. Ale musimy być cierpliwi i pomagać sobie nawzajem.
Ola przytuliła się do mnie mocno.
– Tato… ja się boję.
– Ja też się boję – odpowiedziałem szczerze.
Po raz pierwszy pozwoliłem sobie na łzy przy dzieciach. I poczułem, że to dobrze – że nie muszę być zawsze silny.
Minęły dwa tygodnie. Ania powoli wracała do siebie. Lekarze mówili o rehabilitacji i długiej rekonwalescencji. Wiedziałem już, że nasze życie nigdy nie będzie takie samo jak przedtem.
Dziś siedzę przy jej łóżku i trzymam ją za rękę.
– Michał… dziękuję ci za wszystko – szepcze Ania słabym głosem.
Patrzę na nią i myślę: ile jeszcze jesteśmy w stanie znieść jako rodzina? Czy potrafimy odnaleźć szczęście po tym wszystkim?
A wy… jak radzicie sobie z nagłym kryzysem? Czy można nauczyć się żyć ze strachem o najbliższych?