Oddałam emeryturę rodzinie, gotując dla syna i synowej. Dziś pytam: czy warto było poświęcić siebie?

— Mamo, naprawdę nie musisz już tego robić — usłyszałam głos Pawła, mojego syna, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć fartuch. Stał w progu kuchni, z rękami w kieszeniach, a jego żona, Kasia, przeglądała coś na telefonie przy stole. Zupa jeszcze parowała w garnku, a ja czułam, jak serce ściska mi się z każdym kolejnym słowem.

— Ale przecież lubię gotować dla was — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. — To dla mnie przyjemność.

Kasia nawet nie podniosła wzroku. — Dziękujemy, ale zamówiliśmy sushi. Może następnym razem — rzuciła obojętnie.

Stałam przez chwilę w milczeniu, patrząc na stół nakryty dla trzech osób. Włożyłam w ten obiad całe serce: rosół gotowany na wolnym ogniu, schab pieczony z jabłkami, domowy sernik według przepisu mojej mamy. Przez lata pracy w szkole marzyłam o tym, że na emeryturze będę mogła oddać się temu, co kocham najbardziej — gotowaniu dla bliskich. Teraz miałam czas i energię, a oni…

Wyszłam do przedpokoju, udając, że muszę coś sprawdzić. W łazience zamknęłam się na chwilę i pozwoliłam sobie na cichy płacz. Przypomniały mi się czasy, gdy Paweł był mały. Każda kanapka zrobiona przez mamę była dla niego najlepsza na świecie. Teraz miał własne życie, własne smaki i… własne priorytety.

Moja córka, Magda, mieszkała w Krakowie. Rzadko bywała w domu rodzinnym. Czasem dzwoniła, ale rozmowy były krótkie i rzeczowe. — Mamo, nie mam czasu. Praca mnie wykańcza — powtarzała. Zawsze ją rozumiałam, ale tęskniłam za jej obecnością.

Wróciłam do kuchni. Paweł już siedział przed telewizorem, a Kasia pisała coś na laptopie. Usiadłam przy stole i patrzyłam na niedotknięty obiad. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.

— Wiktorio, jak tam twoje dzieciaki? — zapytała pogodnie.

— Dobrze… Chyba dobrze — odpowiedziałam wymijająco.

— Moja wnuczka to tylko fast foody je! A ja się staram, piekę ciasta… Ale wiesz co? Trzeba żyć dla siebie. Oni mają swoje życie.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Przez kolejne dni próbowałam znaleźć sobie zajęcie: szydełkowałam, czytałam książki, chodziłam na spacery. Ale zawsze wracałam do kuchni. Gotowanie było moją pasją i sposobem na okazywanie miłości.

W niedzielę postanowiłam spróbować jeszcze raz. Zadzwoniłam do Magdy:

— Córeczko, może przyjedziesz na obiad? Upiekę twoje ulubione pierogi z truskawkami.

— Mamo… Mam spotkanie z klientem. Może innym razem?

Odstawiłam telefon i poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Tydzień później Paweł przyszedł sam.

— Mamo, musimy pogadać — zaczął poważnie.

Usiadłam naprzeciwko niego.

— Kasia uważa, że za bardzo się starasz. Że czujemy się zobowiązani…

— Zobowiązani? — przerwałam mu zdziwiona.

— Tak… Chcemy mieć trochę swobody. Nie chcemy cię ranić, ale może powinnaś pomyśleć o sobie?

Poczułam się jak intruz we własnym domu. Przez całe życie stawiałam rodzinę na pierwszym miejscu. Teraz miałam być sama?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam święta z dzieciństwa: zapach makowca, śmiech przy stole, rozmowy do późna. Czy to wszystko już minęło?

Następnego dnia postanowiłam pójść do klubu seniora. Na początku czułam się nieswojo — obcy ludzie, inne tematy rozmów. Ale szybko okazało się, że nie jestem sama w swoim rozczarowaniu.

— Moja synowa też nie lubi moich obiadów — śmiała się pani Halina.

— A mój wnuk nawet nie wie, jak wygląda domowy rosół! — dodał pan Marian.

Zaczęliśmy spotykać się regularnie: wspólne gotowanie, wycieczki do teatru, rozmowy o życiu i samotności. Powoli uczyłam się żyć dla siebie.

Któregoś dnia Paweł zadzwonił:

— Mamo… Tęsknię za twoim sernikiem. Może wpadniemy z Kasią w niedzielę?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

— Oczywiście, synku. Ale tym razem upieczemy go razem.

Dziś wiem jedno: miłość do rodziny nie powinna oznaczać rezygnacji z siebie. Czy naprawdę musimy poświęcać wszystko dla innych? A może czasem warto postawić siebie na pierwszym miejscu? Co wy o tym myślicie?