Wizyta, która zmieniła wszystko: Jak mogła porzucić własną matkę?
– Sabina, proszę, niech mi pani powie, czy ona dziś przyjdzie? – głos pani Heleny drżał, a jej oczy wpatrzone były w drzwi sali, jakby od tego zależało jej życie.
Zacisnęłam dłonie na notatniku. Codziennie to samo pytanie. Codziennie ta sama nadzieja. – Pani Heleno, córka mówiła, że dziś po południu powinna być – odpowiedziałam łagodnie, choć w środku czułam narastającą złość na tę kobietę, która od tygodnia nie pojawiła się u matki.
Pani Helena była drobna, zwinna jak na swój wiek i miała cięty dowcip. Potrafiła rozbawić cały personel. Ale odkąd trafiła do nas po upadku w domu, coraz częściej widziałam w jej oczach cień. Cień tęsknoty i strachu. Miała zostać dwa, może trzy tygodnie – nic poważnego, zwykła obserwacja po złamaniu nadgarstka. Ale dla niej to była wieczność.
Pierwszy tydzień mijał spokojnie. Pani Helena żartowała z innymi pacjentkami, opowiadała historie z młodości – o czasach PRL-u, o tym jak z mężem zdobywali mięso na kartki i jak ukradkiem przemycała czekoladę dla córki. – Moja Małgosia zawsze była łasuchem – śmiała się. – Ale teraz to ona mnie karmi…
Ale Małgosia nie przychodziła. Dzwoniła raz, drugi, tłumaczyła się pracą, dziećmi, korkami w mieście. Pani Helena tłumaczyła ją przed nami – „Wie pani Sabinko, ona ma tyle na głowie…” – ale widziałam, jak jej ręce drżą coraz mocniej.
W końcu nadszedł dzień wizyty. Sala była wysprzątana, pani Helena założyła najlepszy sweterek. Siedziała wyprostowana jak struna. Gdy drzwi się otworzyły, do środka weszła kobieta około czterdziestki, z telefonem przyklejonym do ucha.
– Cześć mamo! – rzuciła szybko, całując ją w policzek. – Przepraszam, mam tylko chwilkę.
Pani Helena rozpromieniła się na sekundę. – Małgosiu, jak dzieci? Jak twój Michał?
– Wszystko dobrze, mamo. Słuchaj, muszę zaraz lecieć. Przyniosłam ci sok i gazetę.
Rozmowa trwała może pięć minut. Małgosia zerkała nerwowo na zegarek, odbierała kolejne powiadomienia na telefonie. W końcu podniosła się gwałtownie.
– Muszę już jechać. Zadzwonię wieczorem!
Pani Helena została sama z gazetą i sokiem. Patrzyłam na nią przez chwilę – jej twarz stężała, oczy zaszkliły się łzami.
Wieczorem znalazłam ją siedzącą przy oknie. – Sabinko… czy ja naprawdę jestem dla niej tylko obowiązkiem? – zapytała cicho.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przypomniałam sobie własną mamę i nasze kłótnie o drobiazgi. Czy ja też kiedyś będę tak traktować swoją matkę?
Kolejne dni były coraz trudniejsze. Pani Helena zamknęła się w sobie. Przestała żartować, coraz częściej patrzyła w sufit albo przez okno na szare warszawskie niebo.
Pewnego popołudnia usłyszałam podniesione głosy z sali. Weszłam cicho i zobaczyłam Małgosię stojącą nad matką.
– Mamo, nie możesz ciągle dzwonić! Mam swoje życie! Dzieci, pracę! Nie rozumiesz tego?
Pani Helena próbowała coś powiedzieć, ale córka już wychodziła.
– Przepraszam… nie chciałam być ciężarem – wyszeptała starsza pani.
Po tej rozmowie pani Helena zaczęła odmawiać jedzenia. Nie chciała rozmawiać z nikim. Lekarz powiedział mi: – Sabina, ona nie ma już siły walczyć.
Nie mogłam spać tej nocy. W głowie miałam słowa Małgosi: „Mam swoje życie!” Czy naprawdę można tak łatwo odciąć się od własnej matki?
Następnego dnia zadzwoniłam do Małgosi pod pretekstem przekazania informacji medycznych.
– Proszę pani – powiedziałam stanowczo – pani mama bardzo pani potrzebuje. To nie jest tylko kwestia zdrowia fizycznego.
Usłyszałam westchnienie po drugiej stronie słuchawki.
– Ja wiem… Ale ja nie mam już siły. Zawsze byłam tą odpowiedzialną. Brat wyjechał do Anglii i wszystko jest na mojej głowie…
– Rozumiem panią – odpowiedziałam łagodniej – ale proszę pamiętać: kiedyś może pani też będzie potrzebować kogoś bliskiego.
Małgosia przyszła następnego dnia. Tym razem usiadła przy łóżku matki i zaczęły rozmawiać szeptem przez długie minuty. Widziałam łzy w oczach obu kobiet.
Po kilku dniach stan pani Heleny zaczął się poprawiać. Znowu zaczęła żartować z salową i prosić mnie o „herbatkę z cytrynką”.
Zanim została wypisana do domu, poprosiła mnie o chwilę rozmowy.
– Sabinko… dziękuję ci za wszystko. Za troskę i za to, że przypomniałaś mojej córce, że jestem jeszcze tutaj…
Patrzyłam za nią długo tego dnia. Zastanawiałam się: ile takich historii dzieje się codziennie wokół nas? Ile matek czeka na telefon lub wizytę dziecka? Czy naprawdę tak trudno znaleźć chwilę dla tych, którzy dali nam wszystko?
A wy? Czy potraficie zatrzymać się na moment i spojrzeć w oczy swoim bliskim? Czy kiedyś nie będzie za późno?