Pięć lat później: Gorzki smak matczynej miłości. Moja walka o syna, którego oddałam rodzicom.

– Mamo, proszę cię, nie rób tego! – mój głos drżał, gdy patrzyłam na mamę, która właśnie pakowała rzeczy Leosia do torby.

– Iwona, nie jesteś gotowa. Musisz skończyć studia, znaleźć pracę. My się nim zajmiemy – odpowiedziała spokojnie, ale w jej oczach widziałam cień zmęczenia i rozczarowania.

To był listopadowy wieczór. Na zewnątrz padał deszcz, a ja stałam w kuchni rodziców w Piasecznie, zaledwie kilka tygodni po narodzinach mojego syna. Miałam dwadzieścia dwa lata i głowę pełną marzeń o karierze psychologa. Leoś był efektem krótkiego związku z Bartkiem – chłopakiem, który zniknął z mojego życia szybciej niż się pojawił. Zostałam sama z dzieckiem i poczuciem winy, które ściskało mnie za gardło.

Mama przejęła kontrolę nad wszystkim. To ona wstawała w nocy do Leosia, ona karmiła go butelką, ona chodziła z nim do lekarza. Ja wróciłam na uczelnię, próbując udawać przed koleżankami, że jestem zwyczajną studentką. Ale każda noc była dla mnie walką z sumieniem. Słyszałam płacz Leosia przez cienką ścianę i czułam się jak intruz we własnym domu.

Minęły miesiące. Zdałam kolejne egzaminy, znalazłam pracę w kawiarni na Mokotowie. W weekendy wracałam do Piaseczna, patrzyłam na syna i czułam się coraz bardziej obca. Mama traktowała mnie jak starszą siostrę Leosia, nie jak jego matkę. Tata milczał, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę rodziców przez uchylone drzwi:
– Iwona nie nadaje się na matkę. Dobrze, że Leoś ma nas – powiedziała mama.
– Daj jej czas. Może kiedyś dorośnie – odpowiedział tata.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam się zmienić – zabierałam Leosia na spacery, czytałam mu bajki przed snem. Ale on zawsze wyciągał rączki do babci.

Czas płynął nieubłaganie. Leoś miał już trzy lata, kiedy dostałam propozycję stażu w renomowanej poradni psychologicznej. To była szansa mojego życia. Przeprowadziłam się do Warszawy na stałe, widując syna tylko w weekendy. Każde pożegnanie bolało coraz bardziej.

Wszystko zmieniło się pewnej zimowej nocy. Dostałam telefon od taty:
– Iwona… mama miała wypadek samochodowy. Jest w szpitalu.

Świat mi się zawalił. Wróciłam do Piaseczna natychmiast. Mama leżała nieprzytomna na OIOM-ie. Tata był załamany, a Leoś… patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Gdzie babcia? – zapytał cicho.
– Babcia jest chora, kochanie – odpowiedziałam, próbując nie płakać.

Przez kolejne tygodnie to ja musiałam być matką – po raz pierwszy naprawdę. Nie spałam po nocach, tuliłam Leosia, gdy budził się z płaczem, gotowałam mu ulubioną kaszkę i czytałam bajki do snu. Był nieufny, zamknięty w sobie. Czułam się jak obca osoba w życiu własnego dziecka.

Mama nie odzyskała przytomności przez trzy miesiące. W tym czasie zaczęłam rozumieć, ile straciłam przez te wszystkie lata uciekania przed odpowiedzialnością. Leoś powoli zaczął się do mnie przyzwyczajać – pewnego dnia powiedział: „Mamo, przytulisz mnie?”

Płakałam wtedy długo w łazience, żeby nie widział moich łez.

Kiedy mama zmarła, świat zatrzymał się na chwilę. Tata zamknął się w sobie, a ja musiałam być silna dla Leosia. Przeprowadziłam się z nim do Warszawy i zaczęłyśmy nowe życie – ja i mój syn.

Ale przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Leoś często pytał o babcię. Czasem mówił do mnie „ciociu”, czasem „mamo”. Każde takie słowo wbijało mi nóż w serce.

W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Iwona, musisz zdecydować: albo praca, albo dziecko. Nie możesz być wszędzie naraz.

Wróciły stare lęki i poczucie winy. Czy mogę być dobrą matką? Czy nie skrzywdziłam Leosia na zawsze?

Pewnego wieczoru Leoś przyszedł do mnie z rysunkiem: ja i on trzymamy się za ręce pod wielkim słońcem.
– To my? – zapytałam.
– Tak! Ty jesteś moją mamą! – odpowiedział z uśmiechem.

Zrozumiałam wtedy, że choć nie mogę cofnąć czasu ani naprawić wszystkich błędów, mogę zacząć od nowa.

Dziś Leoś ma pięć lat i coraz częściej mówi do mnie „mamo”. Nadal boję się przyszłości i tego, czy będę dla niego wystarczająco dobra.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można odkupić stracony czas? Czy dziecko wybacza matce jej błędy? Może wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy?