Gorzka wizyta: Kiedy moja córka przyszła do szpitala i wszystko się zmieniło
— Mamo, dlaczego ty zawsze musisz robić wszystko po swojemu? — głos Marty odbił się echem od białych ścian sali szpitalnej. Leżałam na łóżku, patrząc na jej zaciśnięte usta i drżące dłonie. Przez okno wpadało blade, zimowe światło, a za szybą przejeżdżał tramwaj. To był ten moment, kiedy poczułam, że coś się we mnie łamie.
Nie spodziewałam się tej wizyty. Marta zadzwoniła rano, mówiąc, że wpadnie na chwilę po pracy. Od tygodnia leżałam w szpitalu z powodu zapalenia płuc. Lekarze mówili, że to nic poważnego, ale w moim wieku — siedemdziesiąt dwa lata — każda infekcja może być groźna. Pielęgniarki były miłe, ale czułam się coraz bardziej samotna. Czekałam na Martę jak na zbawienie.
Kiedy weszła do sali, przez chwilę wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze. Przyniosła mi ulubione ciastka z makiem i świeże gazety. Ale już po kilku minutach rozmowa zeszła na temat mojego mieszkania.
— Mamo, musimy porozmawiać o twoim mieszkaniu. Nie możesz już mieszkać sama — powiedziała stanowczo.
Poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Przecież zawsze byłam samodzielna. Po śmierci męża radziłam sobie sama przez ponad dziesięć lat. Pomagałam Marcie przy wnukach, gotowałam obiady na święta, nigdy nie chciałam być ciężarem.
— Marta, ja sobie radzę. To tylko zapalenie płuc. Za tydzień wrócę do domu — próbowałam się uśmiechnąć.
— Nie rozumiesz! — przerwała mi ostro. — Ostatnio sąsiadka dzwoniła do mnie, bo nie odbierałaś telefonu przez dwa dni. A teraz ten szpital… Ja nie mogę ciągle się o ciebie martwić!
W jej głosie była złość, ale i coś jeszcze — strach? Bezradność? Zawsze była silna, praktyczna, konkretna. Ale teraz widziałam w jej oczach zmęczenie.
— Może powinnaś zamieszkać z nami? Albo w jakimś domu opieki? — rzuciła nagle.
To było jak policzek. Dom opieki? Ja? Przecież jeszcze niedawno sama nosiłam zakupy na czwarte piętro bez windy!
— Marta, proszę cię… Ja nie chcę być nikomu ciężarem — wyszeptałam.
— Ale już jesteś! — wybuchła i natychmiast zakryła usta dłonią. W sali zapadła cisza.
Patrzyłyśmy na siebie przez długą chwilę. Widziałam łzy w jej oczach i czułam własne napływające do gardła.
Po jej wyjściu długo patrzyłam w sufit. Przypominały mi się czasy, gdy Marta była mała i bała się burzy. Przytulałam ją wtedy mocno i obiecywałam, że zawsze będę przy niej. Teraz role się odwróciły — to ona miała być moją opiekunką?
Przez kolejne dni pielęgniarki zauważyły, że jestem cichsza niż zwykle.
— Coś się stało, pani Zofio? — zapytała pani Basia podczas wieczornego obchodu.
— Czasem myślę, że lepiej byłoby nie żyć za długo — odpowiedziałam szczerze. — Człowiek staje się problemem dla własnych dzieci.
Basia usiadła na brzegu łóżka i ścisnęła moją dłoń.
— To nieprawda. Ale rozumiem pani ból. Sama mam mamę po udarze i czasem nie wiem, jak to wszystko pogodzić.
Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama ze swoim strachem i poczuciem winy. W Polsce starość to temat tabu — wszyscy udają, że jej nie ma, dopóki nie dotknie ich osobiście.
Po tygodniu Marta przyszła ponownie. Tym razem była spokojniejsza.
— Przepraszam za tamto… Po prostu się boję o ciebie — powiedziała cicho.
— Ja też się boję — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Usiadłyśmy razem na łóżku i przez chwilę milczałyśmy. Potem zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak mogłabym wrócić do domu z pomocą opiekunki środowiskowej i sąsiadki pani Heleny. To nie było łatwe, ale przynajmniej zaczęłyśmy mówić o swoich lękach otwarcie.
Leżąc wieczorem w szpitalnym łóżku, zastanawiałam się: czy naprawdę musimy wybierać między godnością a bezpieczeństwem? Czy starość zawsze musi oznaczać samotność i poczucie bycia ciężarem? Może ktoś z was zna odpowiedź…