Wizyta, która zmieniła wszystko: Jak córka mogła zostawić własną matkę?
— Pani Patrycjo, czy mogę dostać jeszcze jedną herbatę? — usłyszałam cichy, ale pogodny głos pani Zofii, kiedy kończyłam wieczorny obchód. Miała w oczach ten błysk, który sprawiał, że nawet po ciężkim dniu chciało się z nią rozmawiać. Była drobna, z siwymi włosami upiętymi w kok i uśmiechem, który rozjaśniał cały pokój.
Pani Zofia trafiła do nas po upadku w domu. Na szczęście nic poważnego się nie stało, ale lekarze zdecydowali, że powinna zostać pod obserwacją przez kilka tygodni. Od początku była duszą towarzystwa na oddziale — żartowała z personelem, opowiadała historie z młodości i zawsze dbała o to, by nikt nie czuł się przy niej samotny.
Przez pierwszy tydzień wszystko układało się dobrze. Często słyszałam, jak rozmawia przez telefon z córką — Agnieszką. Rozmowy były krótkie, ale ciepłe. Pani Zofia z dumą opowiadała o wnukach, o tym, jak Agnieszka radzi sobie w pracy i jak bardzo czeka na jej wizytę. — Moja córka przyjedzie w sobotę — powtarzała każdemu, kto chciał słuchać. — Przyniesie mi moje ulubione ciasto i zdjęcia dzieci.
W sobotę od rana była wyraźnie podekscytowana. Poprosiła mnie o pomoc przy fryzurze i założyła najlepszy sweter. Czekała przy oknie od dziewiątej rano. Czas mijał powoli. O jedenastej zaczęła się niepokoić. O dwunastej już nie żartowała. O trzynastej zadzwonił jej telefon.
— Agnieszko? Tak, kochanie… Rozumiem… Tak, wiem, że masz dużo pracy… Nie szkodzi… Może za tydzień? — głos pani Zofii był spokojny, ale widziałam, jak drżą jej dłonie.
Po rozmowie długo patrzyła w okno. Próbowałam ją pocieszyć, przyniosłam herbatę i kawałek ciasta z kuchni. Uśmiechnęła się blado.
— Wie pani, Patrycjo… Ja wszystko rozumiem. Dzieci mają swoje życie. Ale czasem człowiek tak bardzo potrzebuje po prostu zobaczyć twarz bliskiej osoby.
Kolejne dni mijały wolniej. Pani Zofia coraz rzadziej żartowała. Częściej patrzyła w sufit albo zamykała oczy i udawała, że śpi. Widziałam, jak bardzo czeka na każdy telefon od córki — a te stawały się coraz rzadsze i krótsze.
W następną sobotę znów przygotowała się na wizytę. Tym razem nawet nie zadzwonił telefon. Po południu usiadłam przy jej łóżku.
— Pani Zofio, może zadzwonię do córki? Może coś się stało?
— Nie trzeba, Patrycjo. Jeśli będzie chciała, sama zadzwoni — odpowiedziała cicho.
Wieczorem przyszła do mnie koleżanka z recepcji.
— Patrycja, była tu dziś Agnieszka. Przyniosła torbę z rzeczami dla mamy i… zostawiła ją u nas. Powiedziała, że nie ma czasu wejść na oddział.
Poczułam złość i bezradność jednocześnie. Jak można tak po prostu zostawić własną matkę? Przecież pani Zofia nie prosi o wiele — tylko o chwilę uwagi.
Następnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Agnieszki pod pretekstem przekazania informacji o stanie zdrowia matki.
— Dzień dobry, tu Patrycja, pielęgniarka ze szpitala. Chciałam powiedzieć, że pani mama czuje się dobrze… Ale bardzo za panią tęskni.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Proszę pani… Ja naprawdę nie mogę teraz przyjechać. Mam dwójkę dzieci, praca na dwa etaty, mąż ciągle w delegacji… Mama zawsze była silna. Ona sobie poradzi.
Chciałam powiedzieć coś więcej, ale głos mi ugrzązł w gardle. Zrozumiałam wtedy coś ważnego — każdy ma swoją historię i swoje powody. Ale czy to wystarczający powód, by zostawić kogoś samego?
Kiedy wróciłam na oddział, pani Zofia spała. Usiadłam obok niej i patrzyłam na jej spokojną twarz. Ile takich matek leży w szpitalach? Ile czeka na wizytę dziecka?
Kilka dni później pani Zofia została wypisana do domu. Pożegnała się ze mną ciepło:
— Dziękuję za wszystko, Patrycjo. Dzięki pani nie czułam się tu taka samotna.
Patrzyłam za nią długo. W głowie wciąż miałam pytania: Czy naprawdę tak trudno znaleźć czas dla bliskich? Czy praca i obowiązki są ważniejsze niż rodzina? A może po prostu boimy się konfrontacji z własnymi uczuciami?
Czasem myślę o pani Zofii i Agnieszce. Czy jeszcze się spotkają? Czy znajdą drogę do siebie? I czy ja sama kiedyś nie stanę przed podobnym wyborem?