Jak wychowałam córkę, która zawsze obwinia innych – historia matki, która straciła kontrolę

– Znowu się czepiasz! – krzyknęła Zuzanna, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam na korytarzu, ściskając w dłoni jej nieposkładane ubrania. W powietrzu wisiała cisza, gęsta od niewypowiedzianych słów i żalu. Miałam ochotę zapłakać, ale wiedziałam, że to tylko dola matki. „Może za bardzo ją rozpieszczałam? Może za mało wymagałam?” – pytałam siebie w myślach, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, które od lat nie dawało mi spokoju.

Zuzanna była moim pierwszym dzieckiem. Urodziłam ją w 1999 roku, tuż po studiach. Byłam młoda, pełna ideałów i przekonana, że dam radę być lepszą matką niż moja własna. Chciałam, żeby Zuzia miała wszystko to, czego mi brakowało: wsparcie, zrozumienie, wolność wyboru. Kiedy była mała, trzymała mnie za rękę i szeptała: „Mamusiu, nie zostawiaj mnie nigdy”. Wtedy obiecałam sobie, że zawsze będę przy niej.

Ale świat się zmieniał szybciej niż ja. Mąż – Andrzej – pracował po dwanaście godzin dziennie w warsztacie samochodowym. Ja dorabiałam jako nauczycielka polskiego w podstawówce. Zuzanna rosła w cieniu naszych zmęczonych twarzy i wieczornych kłótni o pieniądze. Kiedy miała siedem lat, zaczęła przynosić ze szkoły uwagi: „Zuzanna nie słucha poleceń”, „Zuzanna przeszkadza na lekcji”. Za każdym razem tłumaczyła się: „To pani jest niesprawiedliwa”, „To dzieci mnie prowokują”.

Pamiętam jedną rozmowę z wychowawczynią:
– Pani Marto, Zuzanna nie potrafi przyznać się do błędu. Zawsze znajduje winnych wokół siebie.
– Może jest wrażliwa? – broniłam jej wtedy.
– Może potrzebuje granic – odpowiedziała cicho nauczycielka.

Nie chciałam tego słyszeć. Przecież byłam dobrą matką! Nie biłam jej, nie krzyczałam – tłumaczyłam sobie. Gdy płakała po nieudanej klasówce, piekłam jej ulubione ciasto i mówiłam: „To nie twoja wina, pewnie nauczycielka źle tłumaczyła”. Gdy pokłóciła się z koleżanką, stawałam po jej stronie: „Ola była zazdrosna o twoją nową bluzę”.

Z czasem Zuzanna nauczyła się jednego: świat jest przeciwko niej. W gimnazjum zaczęły się poważniejsze problemy. Zuzia wracała do domu roztrzęsiona:
– Mama, oni się ze mnie śmieją! Boję się iść jutro do szkoły!
– To ich wina, kochanie – powtarzałam jak mantrę. – Jesteś wyjątkowa i oni tego nie rozumieją.

Andrzej patrzył na mnie z wyrzutem:
– Przestań ją tak bronić! Musi nauczyć się radzić sobie sama.
– Nie rozumiesz jej! – odpowiadałam złością.

W liceum Zuzanna zaczęła opuszczać lekcje. Oskarżała nauczycieli o niesprawiedliwość, koleżanki o zazdrość, a mnie o brak wsparcia:
– Ty nigdy mnie nie słuchasz! Wszystko ci jedno!
Czułam się bezradna. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, ale każda próba kończyła się awanturą lub milczeniem.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni:
– Pani Marto, Zuzanna została przyłapana na ściąganiu podczas matury próbnej.
Serce mi zamarło.
– To niemożliwe! Moja córka by tego nie zrobiła!
– Niestety mamy dowody…

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Zuzią:
– Kochanie, powiedz prawdę. Czy ściągałaś?
– Wszyscy ściągali! Tylko mnie się czepiają! – wybuchła płaczem.
Przytuliłam ją i powiedziałam: „To niesprawiedliwe” – choć w środku czułam narastający lęk.

Po maturze Zuzanna nie dostała się na wymarzoną psychologię. Przez całe lato obwiniała wszystkich: system edukacji, komisję rekrutacyjną, nawet pogodę:
– Gdyby nie ten upał na egzaminie…
Andrzej coraz częściej milczał przy kolacji. Ja coraz częściej płakałam po nocach.

Zuzanna zaczęła pracować w kawiarni. Po kilku tygodniach wróciła do domu z płaczem:
– Szefowa mnie zwolniła! Bo jej się nie podobało, że spóźniłam się dwa razy! Przecież inni też się spóźniają!
Próbowałam tłumaczyć:
– Może warto porozmawiać z szefową? Przyznać się do błędu?
– Ty zawsze stajesz po stronie innych! – krzyknęła i wybiegła z domu.

Czułam jak grunt usuwa mi się spod nóg. Próbowałam rozmawiać z Andrzejem:
– Może powinniśmy pójść do psychologa?
– Za późno na to – odpowiedział gorzko.

Przez kolejne miesiące Zuzanna zmieniała pracę za pracą. Każda kończyła się konfliktem: ktoś był niesprawiedliwy, ktoś ją wykorzystał, ktoś ją skrzywdził. W domu atmosfera była coraz gorsza. Andrzej zamykał się w garażu, ja chodziłam na palcach wokół Zuzi.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez drzwi jej pokoju:
– To wszystko przez moją matkę… Gdyby mnie lepiej wychowała…
Serce mi pękło na pół.

Dziś Zuzanna ma 24 lata i mieszka sama w wynajmowanym mieszkaniu na Pradze. Rzadko dzwoni. Ostatnio napisała mi SMS-a: „Nie rozumiesz mnie i nigdy nie rozumiałaś”.

Często wracam myślami do tych wszystkich chwil, kiedy mogłam postawić granicę albo powiedzieć: „To twoja odpowiedzialność” zamiast szukać winnych wokół. Czy to ja ją tak wychowałam? Czy można jeszcze coś naprawić?

Może ktoś z was miał podobne doświadczenia? Czy naprawdę można nauczyć dorosłe dziecko odpowiedzialności? A może czas pogodzić się z tym, że nie wszystko zależy od nas?