Przez 18 lat obsługiwałam zrzędliwego klienta. Jego nagłe zniknięcie ujawniło gorzką prawdę, która zmieniła moje życie

— Pani Natalio, kawa jak zwykle! — usłyszałam ten głos, zanim jeszcze przekroczył próg baru. Zbigniew, zgryźliwy staruszek, który przez osiemnaście lat codziennie siadał w tym samym kącie przy oknie. Zawsze o 7:15, zawsze z gazetą pod pachą i wiecznym grymasem na twarzy. Był jak zegar — niezmienny, przewidywalny, a jednak… przez te wszystkie lata nie potrafiłam go rozgryźć.

— Już się robi, panie Zbyszku — odpowiedziałam, nalewając kawę do jego ulubionego kubka z napisem „Najlepszy Dziadek”. Ktoś kiedyś go tu zostawił, a on uznał, że pasuje do niego jak ulał. — Dziś znowu pada. — próbowałam zagaić rozmowę.

— Padało wczoraj, pada dziś i pewnie będzie padać jutro. Takie życie — burknął, nie podnosząc wzroku znad gazety.

Zawsze taki sam. Zawsze sam. Przez lata próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej o jego życiu poza barem. Czasem rzucił jakąś uwagę o polityce, czasem o dawnych czasach w wojsku, ale nigdy nic osobistego. Inni kelnerzy śmiali się ze mnie, że się przejmuję. — Daj spokój, Natalia, on tu tylko kawę pije i narzeka! — powtarzała Basia.

Ale ja wiedziałam, że za tymi zmarszczkami i zgryźliwością kryje się coś więcej. Może dlatego tak bardzo przejęłam się, kiedy pewnego dnia nie przyszedł.

Najpierw pomyślałam, że się spóźnił. Potem, że może zachorował. Ale mijały kolejne dni, a jego miejsce przy oknie pozostawało puste. Kawa stygnęła na ladzie, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że patrzę na drzwi z nadzieją.

— Może w końcu dał sobie spokój z tym narzekaniem? — rzuciła Basia z przekąsem.

Ale ja nie mogłam przestać myśleć o Zbyszku. Coś mnie gryzło. Przez te wszystkie lata był częścią mojego życia — nawet jeśli tylko jako tło codzienności.

Po tygodniu nieobecności postanowiłam go odwiedzić. Wiedziałam mniej więcej, gdzie mieszka — kilka razy wspominał o bloku na ulicy Mickiewicza. Kupiłam świeże bułki i ruszyłam tam po pracy.

Drzwi otworzyła mi sąsiadka Zbyszka — pani Helena.

— Szuka pani pana Zbyszka? — zapytała cicho.

— Tak… Nie pojawił się u nas w barze od tygodnia. Martwię się.

Pani Helena spojrzała na mnie ze smutkiem.

— Zabrali go do szpitala. Podobno miał udar. Nikogo nie ma… Syn nawet nie przyjechał.

Zamurowało mnie. Syn? Przez tyle lat nie wspomniał ani słowem o rodzinie.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Próbowałam znaleźć numer do szpitala, ale nikt nie chciał mi udzielić informacji — nie jestem rodziną.

Następnego dnia w pracy byłam rozkojarzona. Klienci narzekali na zimną kawę i spalone tosty. Basia przewracała oczami.

— Natalia, ogarnij się! To tylko stary zrzęda!

Ale dla mnie to nie był „tylko” ktoś. Był częścią mojego dnia, mojej rutyny… Może nawet kimś więcej?

Po kilku dniach pojawił się w barze młody mężczyzna w garniturze. Wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.

— Dzień dobry… Szukam pani Natalii? — zapytał niepewnie.

— To ja. W czym mogę pomóc?

— Jestem Michał… syn Zbigniewa Nowaka. Tata zostawił dla pani list.

Podał mi kopertę i spojrzał na mnie dziwnie — jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak zacząć.

— Jak on się czuje? — zapytałam cicho.

Michał wzruszył ramionami.

— Nie wiem… Nie widzieliśmy się od lat. Tata był trudnym człowiekiem. Po śmierci mamy wszystko się posypało… On zamknął się w sobie, a ja wyjechałem za granicę. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać.

Poczułam ukłucie żalu. Przez tyle lat widziałam tylko jego zgryźliwość, a nie dostrzegałam samotności.

Otworzyłam list dopiero wieczorem, kiedy byłam sama w domu:

„Pani Natalio,
Nie wiem, czy kiedykolwiek to przeczyta Pani osobiście, ale chciałem podziękować za te wszystkie lata cierpliwości i uśmiechu. Była Pani jedyną osobą, która codziennie pytała mnie o samopoczucie i nie traktowała jak powietrze. Wiem, że byłem trudny… Może nawet niemiły. Ale dzięki Pani czułem się mniej samotny. Proszę wybaczyć mi moje humory i dziękuję za wszystko.
Zbigniew Nowak”

Łzy popłynęły mi po policzkach. Przez tyle lat myślałam o nim jak o uciążliwym obowiązku, a on widział we mnie jedyną bliską osobę.

Następnego dnia poszłam do szpitala. Michał czekał na korytarzu.

— Chce go pani zobaczyć? — zapytał cicho.

Kiwnęłam głową i weszłam do sali. Zbigniew leżał blady i słaby, ale kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko.

— Pani Natalio… kawa była dziś dobra? — wyszeptał z trudem.

Usiadłam przy nim i złapałam go za rękę.

— Bez pana już nigdy nie będzie taka sama…

Milczeliśmy długo. Michał stał w drzwiach i patrzył na nas z mieszaniną żalu i ulgi.

Po kilku dniach Zbigniew zmarł. Na pogrzebie byliśmy tylko we troje: ja, Michał i pani Helena z sąsiedztwa. Michał płakał cicho; ja trzymałam go za rękę.

Po wszystkim usiedliśmy razem w barze przy tym samym stoliku przy oknie.

— Wie pani… Tata nigdy nie potrafił okazywać uczuć. Po śmierci mamy zamknął się w sobie zupełnie… Ja też uciekłem od problemów zamiast spróbować go zrozumieć — powiedział Michał ze smutkiem.

Spojrzałam przez okno na pusty stolik Zbyszka i poczułam dziwną pustkę w sercu.

Czasem najważniejsze osoby w naszym życiu to te, których obecność traktujemy jak oczywistość… Dopiero ich brak pokazuje nam prawdę o nas samych i naszych lękach przed samotnością.

Czy naprawdę potrafimy dostrzec drugiego człowieka zanim będzie za późno? Czy umiemy wybaczyć sobie własną obojętność?