Nie wszystko jest takie, jak się wydaje – historia Haliny
– Halina Stanisławowna, ta Iwonka z piątej sali cały wieczór prosiła, żebym dała jej ubranie i wypuściła do domu. Mówiła pani, żeby powiadomić, jak coś. – Głos Kingi był cichy, niemal konspiracyjny, a jej oczy zdradzały niepokój.
Zatrzymałam się w pół kroku, czując, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Iwona… Znowu. Ostatnio coraz częściej próbowała wymknąć się spod naszej opieki. Zawsze powtarzała, że musi wrócić do syna, że nikt inny nie zajmie się jej małym Bartkiem. Ale przecież wiedziałam – wszyscy wiedzieliśmy – że jej dom to nie miejsce dla dziecka. Przemoc, alkohol, wieczne awantury. Iwona była ofiarą, ale czy potrafiła być matką?
– Dziękuję, Kinga. Zajmę się tym – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku czułam narastający lęk. Poprawiłam kosmyk włosów wysuwający się spod czepka i ruszyłam w stronę piątej sali.
Drzwi były lekko uchylone. W środku panował półmrok, a Iwona siedziała na łóżku skulona, z ramionami ciasno oplecionymi wokół kolan. Kiedy mnie zobaczyła, jej twarz rozjaśnił cień nadziei.
– Pani doktor… Proszę… Muszę wrócić do domu. Bartek jest sam. On mnie potrzebuje – wyszeptała drżącym głosem.
Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałam. W głowie kłębiły mi się myśli: czy mam prawo zatrzymać ją tu na siłę? Czy mogę pozwolić jej odejść, wiedząc, co ją czeka za drzwiami szpitala?
– Iwona, rozumiem twoje obawy. Ale musisz pomyśleć też o sobie. Jeśli nie dojdziesz do siebie, nie będziesz mogła pomóc Bartkowi – powiedziałam łagodnie.
– Nikt mnie nie rozumie! – wybuchnęła nagle. – Wy tu wszyscy myślicie, że jestem złą matką! Ale ja… ja tylko chcę być z moim synem!
Wyszłam z sali z ciężkim sercem. Przez cały dzień nie mogłam przestać myśleć o Iwonie i jej synu. W domu czekał na mnie mąż, Andrzej, który od miesięcy był coraz bardziej nieobecny. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany uprzejmości przy kolacji. Córka Ola zamknęła się w swoim świecie nastolatki i coraz częściej widziałam ją tylko przelotem.
Wieczorem zadzwonił telefon. To była Kinga.
– Halina… Iwona zniknęła. Zostawiła puste łóżko i list dla pani.
Zamarłam. Drżącymi dłońmi otworzyłam kopertę następnego dnia rano:
„Pani doktor, przepraszam. Muszę być z Bartkiem. On jest wszystkim, co mam. Proszę nie szukać mnie.”
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Policja została powiadomiona, ale nikt nie wiedział, gdzie szukać Iwony i jej syna. W pracy czułam na sobie spojrzenia współpracowników – jedni oskarżali mnie o brak czujności, inni szeptali za plecami o mojej „nadmiernej empatii”.
W domu atmosfera gęstniała z każdym dniem. Andrzej coraz częściej wracał późno, a Ola zamykała się w pokoju na klucz. Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię:
– To przez twoją matkę wszystko jest takie popieprzone! – krzyczał Andrzej.
– Przestańcie! Mam dość waszych awantur! – Ola trzasnęła drzwiami.
Usiadłam na schodach i rozpłakałam się pierwszy raz od lat. Zrozumiałam wtedy, że nie tylko Iwona walczy o rodzinę – ja też ją tracę.
Kilka dni później przyszła wiadomość: znaleziono Iwonę i Bartka w opuszczonym domku letniskowym pod miastem. Byli wyziębieni i głodni, ale żyli. Kiedy odwiedziłam Iwonę w izolatce, spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Pani doktor… Ja naprawdę chciałam dobrze…
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Wróciłam do domu i długo patrzyłam na śpiącą Olę. Czy ja też próbuję „dobrze”, a tak naprawdę ranię najbliższych?
Następnego dnia poprosiłam Andrzeja o rozmowę.
– Andrzej… My też potrzebujemy pomocy. Może powinniśmy porozmawiać z kimś… razem?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem i skinął głową.
Od tamtej pory zaczęliśmy powoli odbudowywać naszą rodzinę – krok po kroku, dzień po dniu. W pracy nauczyłam się stawiać granice między losem pacjentów a własnym życiem.
Czasem jednak wciąż pytam siebie: czy można naprawdę komuś pomóc, jeśli samemu jest się pogubionym? Czy każda dobra intencja prowadzi do szczęścia? Może czasem trzeba pozwolić odejść…
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?