„Kiedy moja córka przyszła do szpitala – historia o tym, jak łatwo można zranić własną matkę”
— Mamo, dlaczego ty zawsze musisz robić z siebie ofiarę? — głos Marty rozbrzmiał w sali szpitalnej jak dzwon, który nie pozwala zasnąć. Leżałam na łóżku, podłączona do kroplówki, a przez okno wpadało blade światło styczniowego popołudnia. W powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących i zupy jarzynowej z kuchni na dole.
Nie spodziewałam się, że jej wizyta będzie wyglądać właśnie tak. Przez pierwsze dni po przyjęciu do szpitala czułam się nawet dobrze — pielęgniarki były miłe, lekarze tłumaczyli wszystko spokojnie, a ja starałam się nie narzekać. Ale kiedy Marta weszła do sali, z torbą pełną owoców i książek, poczułam dziwny ucisk w żołądku. Zawsze była zabiegana, zawsze miała coś ważniejszego do zrobienia niż rozmowa ze mną.
— Marto, ja tylko chciałam… — zaczęłam nieśmiało.
— Wiem, co chciałaś — przerwała mi ostro. — Chciałaś, żebym rzuciła wszystko i siedziała tu z tobą. Ale ja mam swoje życie! Mam pracę, dzieci, dom!
Zamilkłam. Przez chwilę słyszałam tylko ciche pikanie aparatury i oddech starszej pani z łóżka obok. Pani Jadwiga spojrzała na mnie ze współczuciem, ale odwróciła wzrok — nie chciała być świadkiem naszej rodzinnej sceny.
Marta usiadła na krześle i zaczęła przeglądać telefon. Próbowałam zebrać myśli. Chciałam jej powiedzieć, że się boję. Że nocami nie mogę spać, bo każdy szmer wydaje mi się zwiastunem czegoś złego. Że tęsknię za jej głosem, nawet jeśli miałby być zirytowany. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Mamo, lekarz mówił, że to nic poważnego. Po co tyle dramatyzujesz? — rzuciła beznamiętnie.
Poczułam łzy pod powiekami. Przez całe życie starałam się być silna. Po śmierci męża sama wychowałam Martę i jej brata, Tomka. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Odkładałam swoje potrzeby na później — zawsze było coś ważniejszego: ich szkoła, ich ubrania, ich marzenia.
A teraz? Teraz byłam tylko ciężarem.
— Przepraszam, że sprawiam ci kłopot — wyszeptałam.
Marta westchnęła ciężko.
— Nie o to chodzi… Po prostu… Nie rozumiesz, jak bardzo jestem zmęczona. Dzieci mają korepetycje, Michał ciągle w delegacjach… A ty…
Znowu urwała. Patrzyła gdzieś za okno, jakby szukała tam odpowiedzi na pytania, których nie chciała mi zadać.
Wtedy przypomniałam sobie rozmowę sprzed lat. Marta miała wtedy może dziesięć lat i wróciła ze szkoły zapłakana, bo koleżanka ją wyśmiała. Przytuliłam ją wtedy mocno i powiedziałam: „Zawsze możesz na mnie liczyć”.
Teraz role się odwróciły. To ja potrzebowałam wsparcia.
Po wizycie Marty długo nie mogłam dojść do siebie. Pielęgniarka Zośka — młoda dziewczyna z sąsiedniej wsi — przyniosła mi herbatę i usiadła na brzegu łóżka.
— Pani Zosiu, wszystko w porządku?
Pokręciłam głową.
— Czasem mam wrażenie, że jestem już nikomu niepotrzebna — powiedziałam cicho.
Zośka uśmiechnęła się smutno.
— Proszę tak nie mówić. Ja widzę tu codziennie takie rzeczy… Dzieci przychodzą do rodziców jak za karę. A przecież pani córka powinna być dumna z takiej mamy.
Chciałam jej uwierzyć. Ale kiedy Marta zadzwoniła następnego dnia tylko po to, żeby zapytać o wyniki badań i szybko się rozłączyć, poczułam się jeszcze bardziej samotna.
Wieczorami rozmawiałam z panią Jadwigą o dawnych czasach. Ona też miała dzieci — syn mieszkał w Niemczech, córka rzadko dzwoniła. Obie czułyśmy się jak stare drzewa bez korzeni.
Któregoś dnia do sali weszła pielęgniarka z wiadomością:
— Pani Zofio, dziś odwiedzi panią syn!
Serce zabiło mi mocniej. Tomek zawsze był inny niż Marta — cichy, zamknięty w sobie, ale nigdy nie zapominał o moich urodzinach czy imieninach.
Przyszedł wieczorem, przyniósł mi ulubione ciastka i długo rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W jego oczach widziałam troskę i smutek.
— Mamo… Wiem, że ci ciężko. Ale Marta… Ona zawsze była bardziej… zamknięta w sobie. Nie umie okazywać uczuć.
Pokiwałam głową.
— Ja tylko chciałabym poczuć się jeszcze komuś potrzebna — powiedziałam cicho.
Tomek ścisnął moją dłoń.
— Jesteś nam potrzebna. Nawet jeśli czasem tego nie okazujemy.
Po tej rozmowie poczułam się lepiej. Ale kiedy Marta przyszła ponownie tydzień później i znowu zaczęła narzekać na swoje życie, nie wytrzymałam.
— Marto! — przerwałam jej stanowczo. — Czy ty naprawdę myślisz, że ja tu leżę dla przyjemności? Że chciałam być chora? Że chciałam ci przeszkadzać?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
— Mamo…
— Całe życie byłam dla was. Teraz proszę tylko o trochę uwagi. Czy to naprawdę tak wiele?
W jej oczach pojawiły się łzy. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w niej małą dziewczynkę, która kiedyś tak bardzo mnie potrzebowała.
Usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy razem.
Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale wiem jedno: samotność boli bardziej niż choroba.
Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam mówić o swoich uczuciach najbliższym? Czy naprawdę musimy czekać na kryzys, żeby zacząć rozmawiać?