Między Strachem a Nadzieją: Moja Droga przez Kryzys Finansowy z Mamą
— Mamo, nie płacz, proszę… — szepnęłam, choć sama ledwo powstrzymywałam łzy. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a światło z żarówki rzucało na ścianę cienie naszych zmartwień. Właśnie wróciłam z pracy w sklepie spożywczym, zmęczona i zmarznięta, a mama trzymała w ręku list z banku. Kolejne powiadomienie o zaległościach.
— Nie wiem, co robić, Aniu… — jej głos drżał. — Tata zawsze wszystko ogarniał…
To był już trzeci miesiąc po śmierci taty. Zginął nagle, wracając z nocnej zmiany w fabryce pod Łodzią. Zostałyśmy same — ja, dwudziestodwuletnia studentka zaoczna i mama, która od lat nie pracowała przez chorobę serca. Kredyt hipoteczny, rachunki, jedzenie… Wszystko spadło na moje barki.
Pamiętam tamten wieczór jak dziś. Siedziałam w swoim pokoju, patrząc na krzyż wiszący nad łóżkiem. „Boże, dlaczego nam to zrobiłeś?” — pytałam w myślach. Czułam gniew, żal i bezradność. Ale potem przyszła cisza. I wtedy zaczęłam się modlić. Nie o pieniądze, nie o cud — tylko o siłę, by przetrwać kolejny dzień.
Następnego ranka obudził mnie dźwięk telefonu. To była ciotka Basia.
— Aniu, słyszałam, że macie ciężko… Może przyjedziecie na niedzielny obiad? — zaproponowała.
Mama nie chciała jechać. „Nie będę się żalić przed rodziną” — mówiła. Ale ja wiedziałam, że musimy wyjść z domu, choćby na chwilę oderwać się od problemów.
W domu ciotki atmosfera była napięta. Wujek Marek rzucał ukradkowe spojrzenia na mamę i mnie, jakbyśmy byli intruzami. Przy stole rozmowa zeszła na pieniądze.
— A może sprzedacie mieszkanie? — rzucił wujek.
Mama pobladła. — To dom po moich rodzicach…
— Ale jak zamierzacie spłacić kredyt? — dopytywał Marek.
Czułam narastającą panikę. Wróciłyśmy do domu jeszcze bardziej przygnębione niż przedtem.
Wieczorem usiadłam przy oknie i zaczęłam się modlić. „Boże, jeśli jesteś, daj mi znak. Pokaż mi drogę.”
Następnego dnia w pracy podeszła do mnie pani Teresa, starsza sąsiadka.
— Aniu, słyszałam o twoim tacie… Jeśli będziesz potrzebować pomocy przy sprzątaniu czy zakupach, daj znać. Mogę ci coś dorobić — powiedziała cicho.
To był pierwszy promyk nadziei. Zaczęłam pomagać pani Teresie i kilku innym starszym osobom z osiedla. Każda złotówka się liczyła.
Ale problemy się piętrzyły. Mama coraz częściej płakała nocami. Zaczęła mówić o tym, że jest ciężarem.
— Może lepiej by było, gdyby mnie nie było… — wyszeptała pewnej nocy.
Przeraziłam się. Usiadłam obok niej na łóżku i mocno ją przytuliłam.
— Mamo! Jesteś wszystkim, co mi zostało! Nie mów tak…
Tamtej nocy modliłyśmy się razem pierwszy raz od lat. Mama płakała, a ja czułam, jakby ktoś zdejmował mi z ramion część ciężaru.
W kolejnych tygodniach zaczęły dziać się małe cuda. Ksiądz proboszcz dowiedział się o naszej sytuacji i zaproponował pomoc z parafialnej kasy zapomogowej. Koleżanka ze studiów poleciła mi dorywczą pracę przy korepetycjach dla dzieci sąsiadów.
Nie było łatwo — czasem musiałam wybierać: zapłacić za leki mamy czy za prąd. Często chodziłam spać głodna, żeby mama mogła zjeść coś ciepłego.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Wszyscy wokół mówili o prezentach i rodzinnej atmosferze, a ja liczyłam ostatnie grosze na barszcz i pierogi.
W Wigilię mama wyciągnęła stary album ze zdjęciami taty.
— On by chciał, żebyśmy były razem… — powiedziała cicho.
Przy choince modliłyśmy się za niego i za to, żebyśmy miały siłę przetrwać kolejny rok.
Z czasem nauczyłam się prosić o pomoc — nie tylko Boga, ale też ludzi wokół mnie. Przestałam się wstydzić naszej sytuacji. Zrozumiałam, że każdy może znaleźć się na dnie i nie ma w tym nic złego.
Po roku sytuacja zaczęła się poprawiać. Mama dostała rentę chorobową, ja znalazłam lepszą pracę w biurze rachunkowym dzięki znajomościom z parafii. Nadal nie było luksusów, ale przynajmniej mogłyśmy spać spokojniej.
Dziś wiem jedno: bez wiary i modlitwy nie przetrwałabym tamtego czasu. To one dawały mi siłę wtedy, gdy wszystko inne zawodziło.
Często wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: ile jeszcze jest takich rodzin jak nasza? Czy potrafimy dostrzec ich ból? Czy mamy odwagę wyciągnąć do nich rękę?