Moja była żona wróciła z cudzym dzieckiem: przyjąłem ją pod swój dach, ale to nie skończyło się dobrze

Deszcz bębnił o blaszany daszek nad gankiem, kiedy wracałem do domu po długim dniu w pracy. Byłem zmęczony, zły na szefa i na siebie, że znowu zgodziłem się zostać po godzinach. W głowie miałem tylko jedno: gorąca herbata i cisza. Ale kiedy skręciłem w moją ulicę, zobaczyłem ją. Siedziała na schodach mojego domu, skulona, z dzieckiem na kolanach. Moja była żona, Marta. Kobieta, która kiedyś była całym moim światem, a potem zostawiła mnie dla innego.

Zatrzymałem się jak wryty. Przez chwilę myślałem, że to jakiś żart. Ale ona naprawdę tam była – przemoczona, zapłakana, trzymała małą dziewczynkę, może dwuletnią. „Marek…” – jej głos był cichy, drżący. „Nie mam dokąd pójść.”

Wpatrywałem się w nią bez słowa. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze wspólne śniadania, śmiech w kuchni, jej perfumy na mojej poduszce. Potem kłótnie, jej spakowane walizki i drzwi zamykające się za nią na zawsze. A teraz wróciła – z cudzym dzieckiem.

„Co się stało?” – zapytałem w końcu, próbując ukryć drżenie w głosie.

Marta spuściła wzrok. „On… Tomek mnie zostawił. Powiedział, że nie chce mieć nic wspólnego ani ze mną, ani z Zosią. Nie mam pracy, nie mam gdzie mieszkać… Marek, błagam cię…”

Patrzyłem na nią długo. W środku walczyły we mnie gniew i litość. Przecież to ona mnie zdradziła, to ona wybrała innego. Ale widziałem też strach w jej oczach i bezradność tej małej dziewczynki.

„Wejdźcie” – powiedziałem w końcu.

Przez kolejne dni dom wypełnił się nowymi dźwiękami. Zosia płakała nocami, Marta chodziła po kątach jak cień. Starałem się być uprzejmy, ale czułem się jak intruz we własnym domu. Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami – widziałem ich spojrzenia w sklepie i na przystanku autobusowym.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Marta próbowała rozmawiać o dawnych czasach, o tym jak bardzo żałuje. „Wiem, że cię skrzywdziłam” – powiedziała cicho. „Ale nie miałam nikogo innego… Marek, czy możesz mi wybaczyć?”

Zacisnąłem pięści pod stołem. „Nie wiem” – odpowiedziałem szczerze. „Nie wiem nawet, czy potrafię jeszcze ci ufać.”

Zosia zaczęła do mnie mówić „wujku”. Czasem łapała mnie za rękę, kiedy bała się burzy albo prosiła o przeczytanie bajki na dobranoc. Z każdym dniem coraz bardziej przywiązywałem się do tej małej istoty, choć wiedziałem, że nie jestem jej ojcem.

Ale im dłużej Marta mieszkała pod moim dachem, tym bardziej czułem się osaczony. Zaczęły się kłótnie – o pieniądze, o obowiązki domowe, o to, że nie chcę rozmawiać o przeszłości. Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy i usłyszałem jej rozmowę przez telefon:

„Nie wiem, ile jeszcze tu wytrzymam… Marek jest taki zimny. Ale nie mam innego wyjścia. Muszę tu zostać do czasu aż znajdę coś lepszego…”

Serce mi zamarło. Poczułem się jak idiota – znowu dałem się nabrać na jej łzy i obietnice.

Wieczorem postawiłem sprawę jasno:

„Marto, musisz znaleźć sobie inne miejsce. Pomogę ci finansowo przez jakiś czas, ale nie mogę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. To nie jest twoje miejsce ani twoje życie.”

Patrzyła na mnie długo, a potem tylko skinęła głową i poszła spakować rzeczy.

Ostatniej nocy Zosia przyszła do mojego pokoju i zapytała: „Wujku Marek, będziesz za mną tęsknił?”

Objąłem ją mocno i odpowiedziałem: „Bardzo. Ale musisz być dzielna dla swojej mamy.”

Kiedy rano wychodziły z domu, Marta zatrzymała się w drzwiach.

„Dziękuję ci za wszystko” – powiedziała cicho.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Przez okno patrzyłem na deszcz spływający po szybie i zastanawiałem się: czy naprawdę można wybaczyć zdradę? Czy czas leczy rany, czy tylko je przykrywa nowymi bliznami? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy już raz odeszli?