Nie masz już domu: Historia matki i córki w cieniu rodzinnych konfliktów

Tocą się wskazówki zegara, kiedy z trzaskiem łączy się telefon. Podaję do ucha słuchawkę i rozpoznaję głos córy. – Mamo, to ja, Kasia. Męczę się! Uciekłam od męża. Jutro rano przyjadę z tatusiem, by w końcu tutaj zamieszkać.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W mojej głowie rozbrzmiewały echa dawnych kłótni, łez i słów, których nigdy nie powinnam była wypowiedzieć. – Słuchaj, Kasia, nie masz już rodziców, nie masz już domu.

– Co? – wytrzeszczyła oczy moja córka po drugiej stronie słuchawki. Słyszałam jej oddech, szybki i płytki, jakby właśnie przebiegła maraton. – Mamo… przecież…

– Nie rozumiesz? – przerwałam jej, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Nie możemy tak po prostu udawać, że nic się nie stało.

W słuchawce zapadła cisza. Przez moment miałam nadzieję, że się rozłączy, że nie będę musiała tłumaczyć się z własnej bezsilności. Ale ona nie odpuszczała.

– Mamo, proszę cię… On mnie bił. Wyrzucił z domu. Nie mam dokąd pójść. Tylko wy mi zostaliście.

Zacisnęłam powieki. Przed oczami stanęły mi obrazy sprzed lat: Kasia jako mała dziewczynka, śmiejąca się na huśtawce w ogrodzie; Kasia nastolatka, trzaskająca drzwiami po kolejnej kłótni; Kasia dorosła, oddalająca się coraz bardziej, aż w końcu wyjechała do Warszawy za tym swoim Michałem.

– Kasiu… – szepnęłam bezradnie. – My też już nie jesteśmy tacy sami. Twój ojciec… on nie chce cię widzieć. Po tym wszystkim…

– Ale co ja zrobiłam? – jej głos załamał się i usłyszałam cichy szloch.

Chciałam jej powiedzieć, że to nie tylko jej wina. Że wszyscy popełniliśmy błędy. Że kiedyś, gdy umarła moja mama, obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę na to, by moja rodzina się rozpadła. A jednak…

– To nie jest takie proste – powiedziałam w końcu. – Twój ojciec nigdy ci nie wybaczył tego wyjazdu. Tego, że zostawiłaś nas samych z problemami.

– Ale ja miałam prawo żyć własnym życiem! – krzyknęła przez łzy.

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale on tego nie rozumie. Od kiedy zachorował na serce, wszystko widzi w czarnych barwach. Każdy twój telefon kończył się awanturą.

– Mamo… ja naprawdę nie mam gdzie pójść. Proszę cię…

Przez chwilę milczałam. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy powinnam ją przyjąć? Czy powinnam postawić na swoim i bronić resztek spokoju w naszym domu? Czy jestem złą matką?

Pamiętam dzień, w którym Kasia wyprowadziła się do Michała. Byliśmy wtedy pokłóceni o pieniądze – ona chciała studiować psychologię w Warszawie, my z mężem uważaliśmy, że powinna zostać w Krakowie i pomagać nam w sklepie spożywczym. Odeszła bez słowa pożegnania. Przez lata kontakt był sporadyczny: krótkie telefony na święta, czasem kartka na urodziny.

A potem nagle zadzwoniła dwa lata temu: „Mamo, wychodzę za Michała”. Nie zaprosiła nas na ślub. Dowiedzieliśmy się o wszystkim z Facebooka.

Od tamtej pory mój mąż zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Zaczął pić wieczorami piwo przed telewizorem i narzekać na wszystko: na politykę, na sąsiadów, na mnie.

A teraz Kasia wraca – pobita, upokorzona, zrozpaczona.

– Dobrze – powiedziałam w końcu drżącym głosem. – Przyjedź jutro rano. Porozmawiamy.

Usłyszałam cichy szloch ulgi po drugiej stronie.

– Dziękuję ci, mamo…

Rozłączyłam się i długo siedziałam w ciemności kuchni. Zegar tykał głośno na ścianie. Czułam się jakby czas cofnął się o dwadzieścia lat.

Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Mąż już siedział przy stole z gazetą i kawą.

– Kto dzwonił wczoraj tak późno? – zapytał bez podnoszenia wzroku.

– Kasia – odpowiedziałam cicho.

Zadrżała mu ręka trzymająca filiżankę.

– Czego chciała?

– Wraca do domu. Michał ją pobił.

Spojrzał na mnie z mieszaniną gniewu i bólu.

– Nie chcę jej tu widzieć – powiedział twardo.

– Jest naszą córką – szepnęłam.

– Zostawiła nas wtedy samych! Teraz sobie przypomniała?

Milczałam. Wiedziałam, że nie przekonam go żadnymi argumentami.

Około dziewiątej usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Kasię: zapuchnięte oczy, siniak na policzku, roztrzęsione ręce.

– Cześć, mamo…

Objęłam ją mocno i poczułam jak drży cała w moich ramionach.

W kuchni panowała ciężka cisza. Mąż nawet nie spojrzał w jej stronę.

– Tato…

On tylko chrząknął i wyszedł do ogrodu.

Siedziałyśmy same przy stole. Kasia opowiadała mi wszystko: o awanturach z Michałem, o tym jak próbowała ratować małżeństwo dla dobra dziecka (bo była w ciąży), o samotności w wielkim mieście.

– Mamo… czy mogę tu zostać?

Patrzyłam na nią długo. Widziałam w niej siebie sprzed lat: zagubioną dziewczynę szukającą wsparcia u własnej matki.

– Zostaniesz tak długo, jak będziesz potrzebować – powiedziałam w końcu.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Mąż unikał Kasi, wychodził z domu na całe godziny. Ja próbowałam pogodzić ich ze sobą, ale każde moje słowo spotykało się z murem milczenia lub gniewu.

Pewnego wieczoru usiadłam sama przy stole i zaczęłam płakać. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec męża a miłością do córki.

Czy można odbudować rodzinę po tylu latach bólu? Czy wybaczenie jest możliwe? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było i zacząć wszystko od nowa?

Czasem zastanawiam się: czy bycie matką oznacza zawsze stawianie innych ponad siebie? Czy mam prawo do własnego szczęścia? Może ktoś z was zna odpowiedź…