Zaryzykowałam wszystko dla moich trojaczków – historia matki, która nie posłuchała lekarzy
– Pani Aniu, musimy być szczerzy. Jeśli zdecyduje się pani donosić całą ciążę, ryzykuje pani własnym życiem i życiem wszystkich dzieci – głos doktora Kowalskiego brzmiał jak wyrok. Siedziałam na szpitalnym łóżku, ściskając dłoń mojego męża, Marcina, który patrzył na mnie z przerażeniem i bezradnością.
Jeszcze tydzień temu byłam zwyczajną trzydziestodwuletnią kobietą z Warszawy, która po latach starań w końcu zaszła w ciążę. Trojaczki! To brzmiało jak cud, ale teraz ten cud zamienił się w koszmar. Moje serce – dosłownie i w przenośni – nie było gotowe na taki ciężar. Od dziecka miałam wadę serca, o której wszyscy mówili: „Z tym da się żyć, ale trzeba uważać”. Teraz okazało się, że to „uważanie” oznacza wybór: które z moich dzieci ma umrzeć, żebym ja mogła przeżyć?
– Aniu, posłuchaj lekarzy… – Marcin próbował mówić spokojnie, ale widziałam łzy w jego oczach. – Jeśli stracisz życie, dzieci też mogą nie przeżyć. Może… może lepiej wybrać mniejsze zło?
Wybierać? Jak można wybierać między własnymi dziećmi? Przecież nawet ich jeszcze nie poznałam, nie poczułam ich zapachu, nie zobaczyłam ich oczu. A już miałam zdecydować, które z nich nie dostanie szansy na życie?
Przez kolejne dni szpital stał się moim więzieniem. Każdego ranka pielęgniarki mierzyły mi ciśnienie i tętno, a lekarze powtarzali te same słowa: „Redukcja ciąży to jedyna szansa”. Mama przychodziła codziennie i płakała po cichu w kącie sali. Ojciec nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Wszyscy oczekiwali ode mnie decyzji, a ja czułam się jak bohaterka tragicznej sztuki.
Pewnej nocy nie mogłam spać. Słyszałam cichy szum aparatury i bicie własnego serca – nieregularne, słabe. Wtedy poczułam pierwszy ruch. Delikatne muśnięcie od środka, jakby jedno z dzieci chciało powiedzieć: „Jestem tu, mamo”. Zalały mnie łzy. Wtedy podjęłam decyzję.
– Nie zgodzę się na redukcję – powiedziałam następnego dnia stanowczo do doktora Kowalskiego. – Wolę umrzeć próbując ratować całą trójkę niż żyć z myślą, że odebrałam komuś szansę na życie.
Lekarz pokręcił głową. – To bardzo ryzykowne. Musi pani podpisać oświadczenie, że bierze pani odpowiedzialność na siebie.
Podpisałam. Marcin był wściekły. – Myślisz tylko o nich! A co ze mną? Co z nami? Jeśli umrzesz…
– Marcinie, błagam cię… Nie każ mi wybierać między tobą a dziećmi. Kocham was wszystkich.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Każdy dzień był walką o przetrwanie – dla mnie i dla dzieci. Leżałam podpięta do kroplówek, ledwo mogłam oddychać. Czułam się jak wrak człowieka, ale za każdym razem gdy czułam ruchy dzieci, wiedziałam, że muszę wytrzymać jeszcze jeden dzień.
Rodzina zaczęła się dzielić. Moja siostra Marta była po mojej stronie: – Anka zawsze była uparta. Jeśli ktoś da radę to ona! Ale ojciec przestał przychodzić do szpitala. Mama tylko powtarzała: – Boję się o ciebie…
Marcin coraz częściej wychodził z sali bez słowa. Widziałam jak rozmawia przez telefon na korytarzu, czasem płakał ukradkiem. Próbowałam go zrozumieć – on też bał się stracić wszystko.
W 28 tygodniu ciąży moje serce zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Trafiłam na OIOM. Lekarze byli gotowi na najgorsze.
– Musimy zrobić cesarskie cięcie natychmiast! – krzyczała pielęgniarka.
Nie pamiętam operacji. Obudziłam się kilka dni później podłączona do respiratora. Marcin siedział przy łóżku i trzymał mnie za rękę.
– Aniu… udało się. Są mali, ale żyją. Ty też…
Łzy popłynęły mi po policzkach. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.
Dzieci były w inkubatorach przez wiele tygodni: Zosia, Lena i Staś – moje trzy cuda. Każdego dnia walczyły o życie tak samo jak ja wcześniej walczyłam o nie.
Po wyjściu ze szpitala życie nie było bajką. Moje serce nadal było słabe, a dzieci wymagały specjalistycznej opieki. Marcin długo nie mógł mi wybaczyć tej decyzji – przez wiele miesięcy żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie.
Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:
– Wiesz… bałem się cię stracić bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Ale patrząc na nasze dzieci… chyba rozumiem, dlaczego to zrobiłaś.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Może moje serce kiedyś odmówi posłuszeństwa na dobre. Ale wiem jedno: nie żałuję ani jednej chwili tej walki.
Czy można naprawdę kochać tak bardzo, żeby poświęcić wszystko? Czy inni na moim miejscu postąpiliby tak samo? Czasem zastanawiam się: czy odwaga to głupota czy największa siła matki?