Niewidzialna nić: Przyjaźń wystawiona na próbę przez macierzyństwo

– Znowu nie odbiera – szepnęłam do siebie, patrząc na ekran telefonu, gdzie po raz trzeci w tym tygodniu dzwoniłam do Kasi. Jeszcze rok temu rozmawiałyśmy codziennie, czasem po kilka razy. Teraz? Cisza. Czułam, jak w gardle rośnie mi gula, a w oczach zbierają się łzy. Przecież obiecałyśmy sobie, że nigdy się nie rozstaniemy, że nawet jeśli świat się zawali, będziemy razem.

W końcu napisałam wiadomość: „Kasia, tęsknię. Odezwij się, proszę.” Odpowiedź przyszła po kilku godzinach: „Przepraszam, Zosia znowu miała kolki. Jestem wykończona. Może innym razem?”

Zosia – jej córeczka, która pojawiła się na świecie trzy miesiące temu i od tamtej pory wywróciła wszystko do góry nogami. Pamiętam dzień, kiedy Kasia zadzwoniła z wiadomością o ciąży. Byłyśmy wtedy na Mazurach, siedziałyśmy na pomoście i śmiałyśmy się z naszych planów na przyszłość. „Będziemy mieć dzieci w tym samym czasie!” – krzyczała radośnie. Ja wtedy tylko się uśmiechałam, bo nie byłam pewna, czy w ogóle chcę być matką.

Teraz ona była matką – całą sobą. Ja? Czułam się jak widmo z jej przeszłości.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i poszłam do niej bez zapowiedzi. Drzwi otworzył jej mąż, Tomek. Zdziwiony spojrzał na mnie: – O, cześć Magda. Kasia karmi Zosię, ale możesz wejść.

Weszłam do mieszkania pełnego pieluch, dziecięcych ubranek i zapachu mleka modyfikowanego. Kasia siedziała na kanapie, blada i zmęczona, z podkrążonymi oczami. Uśmiechnęła się słabo.

– Magda… przepraszam, że tak rzadko się odzywam…

Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy. W końcu nie wytrzymałam:

– Kasia, co się z nami stało? Czuję się jakbyś mnie wymazała ze swojego życia.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach:

– Nie chcę cię ranić… Po prostu nie mam siły na nic więcej niż Zosia. Nawet siebie nie poznaję. Czasem mam ochotę wyjść i już nie wrócić.

Zaniemówiłam. Nigdy nie słyszałam jej takiej – zagubionej, smutnej, bezradnej.

– Przecież masz Tomka…

– Tomek pracuje całymi dniami. Moja mama mówi tylko, że przesadzam i inne kobiety dają radę. A ja… ja nie daję.

Objęłam ją mocno. Wtedy Zosia zaczęła płakać i Kasia natychmiast zerwała się z kanapy.

– Widzisz? Nawet pięć minut nie mogę być tylko z tobą – rzuciła przez ramię.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez kolejne dni próbowałam ją zrozumieć, ale czułam też narastającą złość. Dlaczego wszystko musi kręcić się wokół dziecka? Dlaczego ja mam być tą dorosłą, która rozumie i wybacza? Czy to sprawiedliwe?

W pracy byłam rozkojarzona. Moja szefowa, pani Irena, zauważyła to podczas zebrania:

– Magda, coś cię gryzie?

Wybuchłam płaczem na środku biura. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę.

Wieczorem zadzwoniła moja mama:

– Co się dzieje? Pani Irena do mnie dzwoniła…

Opowiedziałam jej wszystko.

– Dziecko zmienia wszystko – powiedziała cicho mama. – Ale prawdziwa przyjaźń przetrwa nawet takie burze. Musisz być cierpliwa.

Ale ile można czekać?

Minęły tygodnie. Kasia coraz rzadziej odpisywała na moje wiadomości. W końcu przestałam pisać pierwsza.

Pewnego dnia zobaczyłam na Facebooku jej zdjęcie – uśmiechnięta Kasia z Zosią na rękach i podpis: „Najlepsze trzy miesiące mojego życia”. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Czy naprawdę była szczęśliwa? Czy tylko udawała?

Zadzwoniłam do niej jeszcze raz. Odebrała po kilku sygnałach.

– Magda…

– Kasia, musimy pogadać. Tak naprawdę.

Spotkałyśmy się w parku. Zosia spała w wózku.

– Boję się, że cię tracę – powiedziałam od razu.

Kasia spojrzała mi prosto w oczy:

– Ja też się boję. Ale nie wiem już kim jestem. Jestem tylko matką…

– Jesteś też moją przyjaciółką – odpowiedziałam cicho.

Przez chwilę milczałyśmy.

– Magda… ja potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek. Ale nie wiem jak pogodzić to wszystko…

Objęłyśmy się mocno i obie płakałyśmy.

Od tamtej pory próbujemy budować naszą przyjaźń na nowo – powoli, ostrożnie, z nowymi zasadami i oczekiwaniami. Czasem jest trudno. Czasem czuję się niewidzialna obok jej macierzyństwa. Ale wiem jedno: jeśli coś jest prawdziwe, przetrwa każdą burzę.

Czy każda przyjaźń musi przejść przez taki test? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było, by zrobić miejsce dla tego, co nowe?