Po siedemdziesiątce też można kochać: Historia Zofii i tajemniczego Antoniego

– Mamo, proszę cię, nie spotykaj się więcej z tym człowiekiem! – głos mojej córki, Joanny, przeszył ciszę kuchni jak ostrze. Stałam przy oknie, patrząc na szarą ulicę, a ona stała za mną z zaciśniętymi pięściami. – Nie rozumiesz, kim on jest. Nikt go tu nie zna. Skąd się wziął?

Odwróciłam się powoli. W oczach Joanny widziałam lęk i gniew. Przez chwilę poczułam się jak mała dziewczynka, którą ktoś przyłapał na czymś zakazanym. Ale przecież miałam już siedemdziesiąt dwa lata. Przeżyłam śmierć męża, samotność i długie lata czekania na coś, co nigdy nie wróci. A teraz… teraz pojawił się Antoni.

Antoni pojawił się w moim życiu nagle, jak burza w środku upalnego lata. Poznałam go na cmentarzu – oboje odwiedzaliśmy groby naszych bliskich. On zapalił znicz przy sąsiednim grobie i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem podszedł i powiedział: – Dzień dobry, pani Zofio. – Skąd znał moje imię? – Znam panią z widzenia, często tu pani bywa – dodał z uśmiechem.

Od tamtej pory spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw przypadkiem – w sklepie, na ławce w parku, potem już celowo. Antoni był ode mnie starszy o dziewięć lat, ale miał w sobie coś młodzieńczego. Jego oczy błyszczały, gdy opowiadał o dawnych czasach, o podróżach po Polsce, o pracy w stoczni w Gdańsku. Był wdowcem, tak jak ja. Miał syna, który wyjechał do Niemiec i rzadko dzwonił.

Pewnego popołudnia usiedliśmy razem na ławce pod kasztanem. Antoni wyjął z kieszeni cukierki krówki i podał mi jednego.
– Wie pani, Zofio… – zaczął niepewnie. – Dawno nie czułem się tak spokojny przy kimś.
– Ja też – odpowiedziałam cicho.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że moje serce jeszcze potrafi bić mocniej.

Ale Joanna nie mogła tego zrozumieć. Po śmierci mojego męża stała się nadopiekuńcza. Dzwoniła codziennie, pytała o wszystko, czasem przychodziła bez zapowiedzi i sprawdzała lodówkę. Gdy dowiedziała się o Antonim, wybuchła awantura.
– Mamo! On coś ukrywa! – krzyczała pewnego wieczoru. – Słyszałam od sąsiadki, że był kiedyś zamieszany w jakieś sprawy w Gdańsku! Może miał kłopoty z prawem?
– Joasiu, proszę cię… Nie oceniaj go tak szybko.
– Ty nic nie rozumiesz! On może cię skrzywdzić!

Wtedy pierwszy raz od lat pokłóciłyśmy się naprawdę poważnie. Joanna wyszła trzaskając drzwiami. Zostałam sama w pustym mieszkaniu i długo płakałam.

Następnego dnia spotkałam się z Antonim na rynku.
– Coś się stało? – zapytał od razu, widząc moje zaczerwienione oczy.
– Moja córka… Ona nie chce, żebym się z tobą spotykała.
Antoni spuścił głowę.
– Rozumiem ją. Też mam syna… Ale on już dawno przestał się mną interesować.

Przez chwilę milczeliśmy.
– Zofio… Muszę ci coś powiedzieć – odezwał się nagle Antoni. – Nie chcę mieć przed tobą tajemnic.
Patrzyłam na niego z niepokojem.
– W Gdańsku… rzeczywiście miałem kłopoty. Pracowałem w stoczni, potem prowadziłem mały warsztat samochodowy. Pewnego dnia mój wspólnik oszukał mnie i uciekł z pieniędzmi klientów. Policja mnie przesłuchiwała, ale byłem niewinny. Ludzie jednak gadali swoje… Straciłem wszystko. Żonę straciłem wcześniej – zmarła na raka. Syn wyjechał zaraz po tym wszystkim.

Słuchałam go ze ściśniętym gardłem.
– Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
– Bałem się… że mnie odtrącisz.

Dotknęłam jego dłoni.
– Ja też mam swoje tajemnice i żale. Ale nie chcę już żyć przeszłością.

Przez kolejne dni Joanna nie odzywała się do mnie. Czułam się rozdarta między nią a Antonim. Każdego ranka patrzyłam na dwie filiżanki stojące na stole – jedną po moim mężu, drugą dla Antoniego. Czy miałam prawo być jeszcze szczęśliwa?

Pewnego wieczoru Joanna przyszła bez zapowiedzi.
– Mamo… Przepraszam – powiedziała cicho. – Boję się o ciebie. Nie chcę cię stracić.
Przytuliłam ją mocno.
– Joasiu, ja też się boję… Ale nie chcę być już sama.

Następnego dnia Antoni zaprosił mnie do swojego mieszkania na obrzeżach miasta.
– Chciałem ci coś pokazać – powiedział z tajemniczym uśmiechem.
Weszliśmy do środka. W salonie stało stare pianino.
– To po mojej żonie – wyjaśnił cicho. – Grała na nim codziennie… Chciałem je wyrzucić po jej śmierci, ale nie potrafiłem.
Usiadłam przy pianinie i zagrałam kilka nut starej piosenki „Jesienne róże”. Antoni usiadł obok mnie i ścisnął moją dłoń.

W tamtej chwili poczułam spokój, jakiego nie znałam od lat.

Ale życie nie pozwalało o sobie zapomnieć. Joanna zaczęła coraz częściej dzwonić i wypytywać o Antoniego. Pewnego dnia przyszła do mnie z płaczem:
– Mamo! Ludzie mówią różne rzeczy… Ale jeśli on cię naprawdę kocha… Jeśli ty jesteś szczęśliwa…
Przerwałam jej:
– Joasiu, szczęście nie ma wieku ani gwarancji. Może jutro wszystko się skończy… Ale dziś chcę spróbować jeszcze raz.

Minęły tygodnie. Antoni coraz częściej zostawał u mnie na noc. Gotowaliśmy razem obiady, chodziliśmy na spacery po parku, rozmawialiśmy godzinami o dawnych czasach i marzeniach, których już nigdy nie spełnimy. Czasem płakaliśmy razem nad tym wszystkim, co straciliśmy.

Pewnego wieczoru Joanna przyszła do nas na kolację. Siedzieliśmy przy stole we trójkę – ja, moja córka i Antoni. Było trochę niezręcznie, ale po chwili atmosfera się rozluźniła. Joanna zaczęła opowiadać o swojej pracy w szkole, Antoni żartował o swoich pierwszych próbach gotowania bigosu.

Po kolacji Joanna podeszła do mnie w kuchni:
– Mamo… On jest inny niż myślałam.
Uśmiechnęłam się przez łzy:
– Każdy zasługuje na drugą szansę.

Dziś siedzę przy oknie z filiżanką herbaty w dłoniach. Antoni czyta gazetę obok mnie, a ja patrzę na zachód słońca nad naszym osiedlem. Myślę o tym wszystkim, co przeszliśmy – o samotności, strachu przed nowym uczuciem i walce o prawo do szczęścia nawet wtedy, gdy wydaje się ono niemożliwe.

Czy warto ryzykować dla miłości po siedemdziesiątce? Czy rodzina zawsze wie lepiej? A może każdy ma prawo do własnego szczęścia bez względu na wiek? Co wy byście zrobili na moim miejscu?