Jak pogodziłam się z odejściem Pawła: Moja walka o spokój ducha i odnalezienie siebie

— Nie wierzę, że to zrobiłeś! — krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się w gardle. Stałam na klatce schodowej, a Paweł patrzył na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który kiedyś tak mnie fascynował. Teraz był tylko jak mur, o który rozbijały się moje słowa.

— Magda, proszę cię, nie rób sceny — powiedział cicho, rozglądając się nerwowo, czy sąsiedzi nie słyszą. Obok niego stała ta dziewczyna — blondynka w czerwonym płaszczu. Miała w oczach coś, co przypominało mi litość. To bolało najbardziej.

Wróciłam do mieszkania i zamknęłam drzwi na dwa zamki. Oparłam się o nie plecami i pozwoliłam łzom płynąć. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Dlaczego on? Dlaczego ona? Dlaczego nie ja?”

Przez kolejne dni żyłam jak w zawieszeniu. Praca w urzędzie miasta wydawała się jeszcze bardziej szara niż zwykle. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku, a ja tylko kiwałam głową i udawałam uśmiech. Mama dzwoniła codziennie, ale nie miałam siły odbierać. Nawet kotka Lusia wyczuwała mój smutek i spała przy moich stopach, jakby chciała mnie ochronić przed samotnością.

Najgorsze były wieczory. Wtedy wracały wspomnienia: wspólne spacery po Plantach, śmiech Pawła, jego dłonie na moich plecach. I ta obietnica: „Zawsze będę przy tobie”.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do mamy.

— Mamo, ja już nie mogę… — wyszeptałam przez łzy.

— Córeczko, przyjedź do domu. Pomodlimy się razem — odpowiedziała spokojnie. Jej głos był jak ciepły koc.

Pojechałam do rodzinnego domu w podkrakowskiej wsi. Mama czekała z herbatą i sernikiem. Tata udawał, że naprawia coś w garażu, ale widziałam jego zatroskane spojrzenie.

Wieczorem mama zaproponowała różaniec. Dawno nie modliłam się szczerze. Z początku słowa plątały mi się na języku, a myśli uciekały do Pawła i tej dziewczyny. Ale z każdą kolejną dziesiątką czułam, jakby ktoś zdejmował ze mnie ciężar.

— Wiesz, Magda — powiedziała mama po modlitwie — czasem Pan Bóg zabiera nam coś, żeby zrobić miejsce na coś lepszego.

Nie wierzyłam jej wtedy. Ale przez następne dni zaczęłam wracać do modlitwy. Najpierw z przyzwyczajenia, potem z potrzeby serca. W niedzielę poszłam do kościoła. Siedziałam w ławce i patrzyłam na światło wpadające przez witraże. Poczułam spokój, którego nie czułam od miesięcy.

Po powrocie do Krakowa zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Zapisałam się na zajęcia z ceramiki w domu kultury. Poznałam tam Anię — rozwódkę z dwójką dzieci, która śmiała się głośno i mówiła bez ogródek:

— Magda, faceci to nie wszystko! Zobaczysz, jeszcze będziesz szczęśliwa.

Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po Kazimierzu i rozmawiać o wszystkim — o dzieciach Ani, o mojej pracy, o tym, jak trudno czasem uwierzyć, że życie ma sens po rozstaniu.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem na przystanku tramwajowym. Był sam.

— Cześć — powiedział niepewnie.

— Cześć — odpowiedziałam spokojnie.

Patrzył na mnie długo.

— Chciałem przeprosić… Za wszystko.

Uśmiechnęłam się lekko.

— Już ci wybaczyłam — powiedziałam cicho. I naprawdę to czułam.

Po tej rozmowie poczułam się wolna. Przestałam sprawdzać jego profil na Facebooku, przestałam analizować każde wspomnienie. Skupiłam się na sobie: zaczęłam biegać rano po Błoniach, czytać książki, których nigdy nie miałam czasu przeczytać.

Mama mówiła: „Modlitwa to nie magia — to rozmowa z Bogiem”. Zrozumiałam to dopiero teraz. Modląc się, uczyłam się przebaczać — jemu i sobie. Uczyłam się prosić o siłę i dziękować za każdy dzień bez bólu.

Czasem jeszcze wraca smutek. Ale już wiem, że potrafię go przetrwać. Że jestem silniejsza niż myślałam.

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę, która przeszła przez piekło rozstania i wyszła z niego silniejsza. Czy musiałam stracić Pawła, żeby odnaleźć siebie? Czy każda strata jest początkiem czegoś nowego? Może wy też macie swoje historie przebaczenia i odnajdywania spokoju? Podzielcie się nimi ze mną.