Moja córka ma 38 lat, jest samotna i pragnie dziecka. Czy potrafię zaakceptować jej wybory?

– Mamo, czy ty w ogóle mnie rozumiesz? – głos Marty drżał, a jej oczy były czerwone od łez. Siedziała skulona na parapecie, patrząc przez okno na szarą, deszczową Warszawę. Był ranek po weselu mojej siostrzenicy. Wczoraj wszyscy śmiali się i tańczyli do białego rana, a dziś w naszym mieszkaniu unosiła się ciężka cisza.

– Martuś, co się stało? – usiadłam obok niej, próbując ją objąć. Odsunęła się lekko, jakby dotyk sprawiał jej ból.

– Widzisz, jak wszyscy patrzyli na mnie wczoraj? Ciotka Basia znowu pytała, kiedy wreszcie przyprowadzę narzeczonego. A potem te spojrzenia… Jakby coś było ze mną nie tak – wyszeptała.

Zrobiło mi się przykro. Zawsze była moją dumą: wykształcona, niezależna, z dobrą pracą w Poznaniu. Ale wiedziałam, że od kilku lat coraz częściej wraca do domu smutna i zamyślona.

– Marto, przecież wiesz, że nie musisz się nikomu tłumaczyć – powiedziałam cicho.

– Ale ja chcę dziecka! – wybuchła nagle. – Mam 38 lat, mamo! Wszyscy wokół mają rodziny, dzieci… A ja? Wracam do pustego mieszkania. I nawet nie mam z kim tego dziecka mieć!

Zaniemówiłam. Wiedziałam, że temat macierzyństwa wracał w naszych rozmowach jak bumerang, ale nigdy nie słyszałam jej tak zdesperowanej.

– Może jeszcze kogoś poznasz… – zaczęłam niepewnie.

– Przestań! – przerwała mi ostro. – To nie jest takie proste. Nie chcę już czekać na księcia z bajki. Myślałam o in vitro… sama. Albo adopcji.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Zawsze wyobrażałam sobie wnuki biegające po ogrodzie, rodzinne święta pełne śmiechu. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że Marta mogłaby być samotną matką.

– A co ludzie powiedzą? – wyrwało mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Właśnie przez takie myślenie jestem tu, gdzie jestem! Całe życie słyszałam: „Nie wychylaj się”, „Co ludzie powiedzą”, „Poczekaj na odpowiedniego mężczyznę”. A ja już nie chcę czekać! Chcę być matką, nawet jeśli to znaczy być samotną matką!

Zrobiło mi się wstyd. Przypomniałam sobie własną młodość – szybki ślub z twoim ojcem, bo „tak wypadało”, potem dzieci, praca, dom… Czy naprawdę byłam szczęśliwa? Czy nie przekazałam Marcie własnych lęków?

– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Po prostu się boję. To wszystko takie nowe… Nie wiem nawet, jak ci pomóc.

Marta otarła łzy i spojrzała na mnie z nadzieją.

– Po prostu mnie wspieraj. Nie musisz rozumieć wszystkiego. Ale nie chcę być sama w tej decyzji.

Przytuliłam ją mocno. Poczułam jej drżenie i ciężar lat samotności.

Przez kolejne dni temat wracał jak bumerang. Rozmawiałyśmy o in vitro – ile to kosztuje, jakie są szanse powodzenia. O adopcji – czy jako samotna kobieta ma szansę na dziecko. O tym, jak zareaguje rodzina.

Ojciec Marty milczał przez większość czasu. Dopiero któregoś wieczoru usiadł przy stole i powiedział:

– Marto, jeśli to twoje marzenie, to walcz o nie. My też musieliśmy walczyć o swoje szczęście.

Byłam zaskoczona jego słowami. Zawsze wydawał mi się bardziej konserwatywny ode mnie.

Ale nie wszyscy byli tak wyrozumiali. Moja siostra Basia zadzwoniła kilka dni później:

– Ty chyba żartujesz! Samotna matka? Co ludzie powiedzą? Przecież ona sobie nie poradzi!

Poczułam złość i bezsilność.

– Basia, to jej życie. Jeśli chce być matką, ma do tego prawo.

Rodzinne obiady stały się napięte. Ktoś rzucał aluzje o „starych pannach”, ktoś inny pytał o „porządnego chłopa”. Marta coraz rzadziej przyjeżdżała do domu.

W końcu zadzwoniła do mnie wieczorem:

– Mamo, zdecydowałam się. Zaczynam procedurę in vitro. Sama. Jeśli się nie uda, będę myśleć o adopcji.

Z jednej strony czułam dumę z jej odwagi, z drugiej – strach przed tym, co ją czeka.

Kilka tygodni później pojechałam do Poznania. Marta była zmęczona hormonami i badaniami, ale w jej oczach pojawił się błysk nadziei.

– Wiesz, mamo… Może nigdy nie będę miała pełnej rodziny jak z twoich marzeń. Ale będę miała swoje dziecko. I to wystarczy.

Przytuliłyśmy się długo. Po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę ją rozumiem.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na zdjęcie Marty z dzieciństwa. Zastanawiam się: czy potrafię zaakceptować jej wybory bez lęku o to „co ludzie powiedzą”? Czy potrafię być dla niej wsparciem nawet wtedy, gdy jej droga tak bardzo różni się od mojej?

A wy? Czy potrafilibyście zaakceptować samotne macierzyństwo własnego dziecka? Co jest ważniejsze: tradycja czy szczęście naszych bliskich?