Moja córka wyrzuca mi, że nie wspieram jej finansowo jak teściowie. Czy naprawdę jestem gorszą matką?

– Mamo, nie rozumiesz! – Ela podniosła głos, a jej oczy błyszczały gniewem i rozczarowaniem. – Gdybyś tylko mogła mi trochę pomóc… Tak jak robią to rodzice Tomka. Oni zawsze coś dorzucą, a ty… ty nigdy nie masz!

Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Siedziałyśmy w mojej ciasnej kuchni na warszawskim Bródnie, gdzie od śmierci męża żyłam sama. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle, jakby odmierzał czas do wybuchu, który właśnie nastąpił.

– Ela, przecież wiesz, że mam tylko emeryturę – wyszeptałam. – Ledwo starcza mi na leki i rachunki. Gdyby nie to, oddałabym ci wszystko.

– Ale mamo! – przerwała mi gwałtownie. – Tomek mówi, że jego rodzice zawsze mogą liczyć na wsparcie swoich rodziców. Oni nawet kupili nam pralkę i dołożyli do wakacji! Ty nigdy nie możesz…

Poczułam, jak serce ściska mi się z bólu. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, że przecież ona była moim cudem – dzieckiem wyczekanym przez lata bezpłodności, modlitw i łez. Urodziłam ją mając 45 lat, kiedy już dawno pogodziłam się z myślą, że nigdy nie zostanę matką. Całe życie podporządkowałam jej potrzebom: pracowałam na dwa etaty, żeby miała podręczniki i korepetycje, rezygnowałam z własnych marzeń o podróżach i nowym płaszczu. A teraz ona patrzy na mnie jak na kogoś gorszego tylko dlatego, że nie mam pieniędzy?

– Ela… – zaczęłam cicho. – Wiesz dobrze, że twoi teściowie mają firmę. Są młodsi ode mnie o dwadzieścia lat! Ja już nie mogę pracować.

– Ale ja też mam dziecko! – wybuchła nagle Ela. – I wiesz co? Czasem mam wrażenie, że nawet nie chcesz być babcią. Nie zabierasz Maćka na weekendy, nie kupujesz mu prezentów…

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Przecież kocham Maćka nad życie! Ale moje zdrowie już nie pozwala mi biegać za trzylatkiem po placu zabaw. A prezenty? Ostatnio kupiłam mu książeczkę za ostatnie drobniaki z portfela.

– Ela… ja się staram…

– Starasz się? – prychnęła. – Wiesz co? Może lepiej już pójdę.

Wyszła trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, z herbatą stygnącą w dłoni i łzami spływającymi po policzkach.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam jej słowa: „ty nigdy nie masz”, „nie chcesz być babcią”. Czy naprawdę jestem taką złą matką? Przecież oddałam jej wszystko…

Próbowałam zadzwonić do Eli kilka razy, ale nie odbierała. W końcu napisała mi krótkiego SMS-a: „Nie mam teraz czasu”.

Wspomnienia wracały falami: jak Ela pierwszy raz powiedziała „mama”, jak płakała przy pierwszym złamanym sercu, jak tuliła się do mnie po śmierci ojca. Zawsze byłam przy niej – nawet wtedy, gdy sama ledwo trzymałam się na nogach.

Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.

– Pani Haniu, co się dzieje? Dawno pani nie widziałam na spacerze.

– Nic… trochę gorzej się czuję – skłamałam.

Ale prawda była taka, że bałam się wyjść z domu. Bałam się spotkać znajomych Eli albo Tomka i usłyszeć kolejne porównania do „tych wspaniałych teściów”.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Eli bez zapowiedzi. Drzwi otworzył Tomek.

– Dzień dobry, pani Haniu – powiedział chłodno.

– Jest Ela?

– Jest zajęta.

Usiadłam w przedpokoju i czekałam. Słyszałam ich rozmowę w kuchni:

– Po co ona tu przyszła? – syknął Tomek.
– Nie wiem… Może chce pożyczyć pieniądze?
– No właśnie! Zawsze tylko coś chce!

Serce waliło mi jak młotem. Chciałam uciec, ale wtedy wyszła Ela.

– Czego chcesz? – zapytała bez cienia czułości.

– Chciałam tylko zobaczyć Maćka…

– Śpi. I wiesz co? Lepiej już idź.

Wyszłam na klatkę schodową i rozpłakałam się jak dziecko.

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Ela nie dzwoni. Ja coraz częściej myślę o tym, jak bardzo różni się nasze życie od życia jej teściów. Oni mają dom pod Warszawą, dwa samochody i firmę budowlaną. Ja mam dwupokojowe mieszkanie i emeryturę ledwo wystarczającą na życie.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę bycie matką mierzy się ilością pieniędzy przekazanych dziecku? Czy moje poświęcenie nic już nie znaczy? Czy kiedyś Ela zrozumie, że kochałam ją najlepiej jak umiałam?

Może to ja jestem winna? Może powinnam była lepiej zadbać o siebie i o nią? A może po prostu świat się zmienił i dziś liczy się tylko to, ile możesz dać materialnie?

Czy ktoś z was też czuje się czasem niewystarczający dla własnych dzieci? Czy naprawdę miłość matki można przeliczyć na złotówki?