„Potrzebuję przerwy” – czyli jak zostałam sama z noworodkiem i własnym strachem
– Nie mogę już, Anka. Po prostu nie mogę – powiedział Michał, patrząc na mnie z takim zmęczeniem w oczach, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Stałam w kuchni z Zosią na rękach, a jej płacz odbijał się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Była druga w nocy. Zosia miała kolkę, ja miałam łzy w oczach, a Michał miał dość.
– Co to znaczy „nie mogę”? – zapytałam cicho, próbując nie obudzić jeszcze bardziej rozdrażnionej córeczki. Michał westchnął ciężko, odwrócił się do okna i przez chwilę milczał.
– Potrzebuję przerwy. Musisz pojechać do swoich rodziców. Chociaż na kilka dni. Ja… ja muszę odpocząć – powiedział w końcu, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Nie pamiętam, jak spakowałam walizkę. Pamiętam tylko, że Zosia płakała bez przerwy, a ja płakałam razem z nią. Moja mama otworzyła drzwi o świcie, zaspana i zmartwiona. – Co się stało? – zapytała od razu. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Po prostu weszłam do środka i pozwoliłam jej zabrać Zosię na ręce.
Przez pierwsze godziny byłam jak w transie. Mama robiła mi herbatę, tata próbował rozśmieszyć wnuczkę, a ja siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno. Warszawa wydawała się nagle tak daleka, a moje życie – obce i nieznane.
Wieczorem zadzwonił Michał. – Jak tam? – zapytał bez emocji. Chciałam krzyczeć, pytać „dlaczego?”, ale tylko odpowiedziałam: – Zosia trochę spokojniejsza. Mama pomaga.
– To dobrze. Muszę się wyspać – powiedział i rozłączył się.
Leżałam w dziecięcym pokoju, który kiedyś był mój, słuchałam cichego oddechu Zosi i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Czy naprawdę można być aż tak samotnym w małżeństwie?
Kiedy byłam w ciąży, wyobrażałam sobie naszą rodzinę inaczej. Myślałam, że będziemy razem wstawać do dziecka, wspólnie się śmiać z jej pierwszych min i dzielić się zmęczeniem. Tymczasem Michał coraz częściej wracał późno z pracy, a kiedy był w domu – uciekał w telefon albo komputer. Mówił, że „musi odreagować”. Ja musiałam radzić sobie sama.
Zosia miała kolki niemal codziennie. Płakała godzinami, a ja chodziłam z nią na rękach po całym mieszkaniu. Czasem miałam wrażenie, że już nie dam rady. Ale nie mogłam sobie pozwolić na przerwę.
Mama próbowała mnie pocieszać. – Michał pewnie się boi. Mężczyźni czasem tak mają…
– Ale ja też się boję! – wybuchłam któregoś dnia. – Ja też jestem zmęczona! Dlaczego to zawsze kobieta musi być silna?
Tata milczał przez chwilę, po czym powiedział: – Może Michał potrzebuje czasu, żeby dorosnąć do tej roli.
A jeśli nigdy nie dorośnie? – pomyślałam wtedy gorzko.
Minęły trzy dni. Michał nie dzwonił. Pisał tylko krótkie wiadomości: „Jak Zosia?”, „Wszystko ok?”. Czułam się jak opiekunka dziecka, a nie żona i matka jego córki.
Czwartego dnia postanowiłam wrócić do Warszawy. Spakowałam rzeczy Zosi i zadzwoniłam do Michała.
– Wrócimy jutro – powiedziałam stanowczo.
– Jesteś pewna? – zapytał cicho.
– Tak. To nasz dom.
Wróciłyśmy wieczorem. Michał był w domu, ale nie wyszedł nawet po nas na klatkę schodową. Siedział przy komputerze i udawał zajętego.
– Możesz mi pomóc rozpakować rzeczy? – zapytałam zmęczona.
– Zaraz… mam ważny mail do wysłania – mruknął bez entuzjazmu.
Zosia zaczęła płakać. Wzięłam ją na ręce i poszłam do sypialni. Przez całą noc Michał nie przyszedł nawet zobaczyć, co się dzieje.
Następnego dnia próbowałam z nim rozmawiać.
– Michał… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Oczywiście, że tak… Po prostu jestem zmęczony. Praca mnie wykańcza…
– A ja? Ja też jestem zmęczona! Ale nie mogę cię wysłać do twoich rodziców! – głos mi się załamał.
Michał spuścił wzrok.
– Nie wiem, co mam zrobić…
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każdy dzień był walką o przetrwanie: kolki Zosi, nieprzespane noce, ciche śniadania przy stole. Czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja przyjaciółka Magda.
– Anka, musisz z nim pogadać szczerze. Albo razem to przejdziecie, albo…
Nie dokończyła zdania, ale wiedziałam, co miała na myśli.
Zebrałam się na odwagę i usiadłam z Michałem przy stole.
– Nie dam rady sama tego ciągnąć – powiedziałam cicho. – Jeśli chcesz być częścią tej rodziny, musisz zacząć nią być naprawdę. Inaczej…
Michał długo milczał. W końcu powiedział:
– Spróbuję… Ale potrzebuję czasu.
Patrzyłam na niego i zastanawiałam się: ile jeszcze czasu można dawać komuś, kto nie chce dorosnąć do bycia ojcem?
Dziś Zosia śpi spokojnie obok mnie. Ja siedzę przy oknie i myślę: czy naprawdę można być aż tak samotnym w małżeństwie? Czy to już koniec naszej rodziny, czy dopiero początek walki o nią? Może każda matka czasem czuje się przegrana… Ale czy naprawdę musimy być w tym zupełnie same?