Wyrzuciłam syna i synową z domu: Czy jestem złą matką, czy wreszcie pozwoliłam im dorosnąć?
– Mamo, przecież mówiłem ci, że to tylko na chwilę! – głos Michała drżał, a w oczach miał łzy. Stał w przedpokoju, trzymając w ręku torbę z ubraniami. Kasia stała obok niego, blada jak ściana, zaciskając dłonie na pasku torebki.
Patrzyłam na nich i czułam, jak serce rozdziera mi się na pół. Trzy lata temu, kiedy przyszli do mnie z prośbą o pomoc, nie wahałam się ani chwili. Michał stracił pracę, Kasia była w ciąży, a ich wynajmowane mieszkanie okazało się pułapką bez wyjścia – właściciel podniósł czynsz, a oni nie mieli dokąd pójść. „Mamo, tylko na kilka miesięcy, do czasu aż stanę na nogi” – powtarzał wtedy Michał.
Zgodziłam się. Przecież jestem matką. Która matka zostawiłaby swoje dziecko na lodzie? Wprowadziłam ich do mojego trzypokojowego mieszkania na warszawskim Bródnie. Oddałam im największy pokój, sama przeniosłam się do najmniejszego. Przez pierwsze miesiące czułam się potrzebna – gotowałam obiady, pomagałam Kasi z małym Antosiem, robiłam zakupy. Było ciężko, ale czułam się ważna.
Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Michał nie mógł znaleźć pracy – „Rynek jest trudny”, „Nikt nie chce zatrudnić kogoś po czterdziestce”, „Jeszcze chwilę, mamo”. Kasia narzekała na zmęczenie, coraz częściej zamykała się w pokoju z telefonem. Ja zaś czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu.
– Może byście pomogli mi trochę w rachunkach? – zapytałam pewnego wieczoru nieśmiało.
– Mamo, przecież wiesz, że nie mamy teraz pieniędzy – odpowiedział Michał z irytacją.
Zaczęły się drobne spięcia: o brudne naczynia zostawione w zlewie, o hałasujące zabawki Antosia, o to, że Kasia nie sprząta po sobie łazienki. Czułam się coraz bardziej zmęczona i sfrustrowana. Czasem zamykałam się w łazience i płakałam po cichu, żeby nikt nie słyszał.
Minął rok. Michał podjął kilka dorywczych prac, ale żadna nie trwała dłużej niż miesiąc. Kasia zaczęła pracować zdalnie jako graficzka, ale zarobki były niewielkie. Zamiast wdzięczności czułam coraz większy chłód i dystans. Kiedy próbowałam rozmawiać o przyszłości, słyszałam tylko: „Jeszcze trochę”, „Nie naciskaj”, „Nie rozumiesz dzisiejszych czasów”.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni panował bałagan – resztki obiadu na stole, Antoś biegał po mieszkaniu w brudnych skarpetkach. Michał leżał na kanapie z telefonem w ręku.
– Michał, czy możesz chociaż raz posprzątać po sobie? – zapytałam zmęczonym głosem.
– Mamo, przestań się czepiać! – krzyknął.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie jestem już matką pomagającą dzieciom w trudnej sytuacji – stałam się służącą we własnym domu. Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać spokojnie, prosić o zmianę sytuacji. Bez skutku.
Kiedy po raz kolejny usłyszałam od Kasi: „To twoje mieszkanie, twoje zasady – my tu tylko mieszkamy”, poczułam się jak obca we własnym życiu. Zaczęły się kłótnie – coraz głośniejsze i bardziej bolesne. Antoś płakał za ścianą, ja płakałam w poduszkę.
W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
– Michał, Kasia… musicie się wyprowadzić – powiedziałam cicho podczas kolacji.
Zapadła cisza.
– Żartujesz? – zapytał Michał.
– Nie żartuję. Daję wam miesiąc na znalezienie mieszkania.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą. Michał przestał ze mną rozmawiać, Kasia patrzyła na mnie z wyrzutem. Antoś tulił się do mnie wieczorami i pytał: „Babciu, dlaczego mama płacze?”
Czułam się jak potwór. Ale wiedziałam też, że jeśli tego nie zrobię – wszyscy utoniemy w tej toksycznej codzienności.
Ostatniego dnia ich pobytu wróciłam do domu i zobaczyłam spakowane torby przy drzwiach. Michał stał z opuszczoną głową.
– Mamo…
– Michał…
Nie potrafiłam powiedzieć nic więcej. Oddałam im klucze do mieszkania i patrzyłam, jak wychodzą. Drzwi zamknęły się za nimi z głuchym trzaskiem.
Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu i słyszę echo własnych kroków. Czy jestem złą matką? Czy powinnam była jeszcze poczekać? A może właśnie dałam im szansę na dorosłość?
Czasem myślę: czy miłość matki polega na tym, żeby zawsze chronić swoje dzieci – nawet kosztem siebie? A może prawdziwa miłość to umiejętność puszczenia ich wolno?
Czy wy też kiedyś musieliście podjąć tak trudną decyzję? Co byście zrobili na moim miejscu?