Moja córka sprzedaje swoją połowę mieszkania: gdzie ja teraz zamieszkam?

— Mamo, musimy porozmawiać — głos Magdy drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. Stała w progu kuchni, ściskając w dłoni jakieś papiery. W tej chwili świat wokół mnie zamarł. Wiedziałam, że to nie będzie zwykła rozmowa.

— O czym? — zapytałam, choć serce waliło mi jak młotem. Przeczuwałam, że to coś poważnego. Magda spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i determinacji.

— Sprzedaję swoją połowę mieszkania. Znalazłam kupca. Potrzebuję pieniędzy na wkład własny do kredytu na nowe mieszkanie z Pawłem.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież to nasze mieszkanie, nasz dom! Miejsce, w którym wychowałam ją i jej brata, gdzie świętowaliśmy każde Boże Narodzenie, gdzie płakałam po śmierci męża. Jak mogła tak po prostu sprzedać swoją część?

— A ja? — wyszeptałam. — Gdzie ja mam się podziać?

Magda spuściła wzrok.

— Mamo, przecież to tylko formalność. Nowy właściciel nie będzie ci przeszkadzał. Możesz tu zostać, nikt cię nie wyrzuci.

Ale ja już wiedziałam, że to nieprawda. Słyszałam historie o ludziach, których nowi współwłaściciele zamieniali życie w piekło, byle tylko się ich pozbyć. Przypomniałam sobie sąsiadkę z parteru, którą obcy ludzie zmusili do wyprowadzki, bo kupili połowę jej mieszkania od syna.

— Dlaczego mi to robisz? — zapytałam cicho. — Przecież mogłaś poczekać…

Magda wzruszyła ramionami.

— Mamo, jestem dorosła. Mam swoje życie. Ty zawsze powtarzałaś, że chcesz nam pomóc na starcie. To jest mój start.

Poczułam się zdradzona. Przecież oddałam im to mieszkanie po równo — jej i Tomkowi — żeby nie było kłótni po mojej śmierci. Chciałam być sprawiedliwa. A teraz moje życie legło w gruzach przez własną decyzję.

Tomek zadzwonił wieczorem.

— Mamo, słyszałem o tej sprawie z Magdą…

— I co ty na to? — zapytałam z goryczą.

— Ja swojej części nie sprzedam. Ale rozumiem Magdę. Ma swoje plany…

— A ja? — powtórzyłam pytanie, które od rana nie dawało mi spokoju. — Czy ktoś w ogóle myśli o mnie?

Tomek milczał przez chwilę.

— Może powinnaś pogadać z Magdą jeszcze raz? Może da się to jakoś załatwić…

Ale wiedziałam, że nie da się już niczego cofnąć.

Przez kolejne dni żyłam jak w zawieszeniu. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Bałam się, że zaraz zjawi się nowy właściciel i zacznie stawiać warunki. Bałam się nawet wyjść do sklepu — a nuż ktoś już zmienia zamki?

W nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie popełniłam błąd jako matka. Czy powinnam była zatrzymać mieszkanie tylko dla siebie? Czy powinnam była zaufać dzieciom?

W końcu przyszedł dzień podpisania aktu notarialnego. Magda przyszła do mnie rano.

— Mamo… — zaczęła niepewnie. — Wiem, że jesteś zła. Ale muszę to zrobić dla siebie.

— Dla siebie? — przerwałam jej ostro. — A co ze mną? Myślisz tylko o sobie!

Magda zacisnęła usta.

— Zawsze wszystko robiłam dla was! Oddałam wam wszystko! Nawet nie pytasz, jak ja się czuję!

Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami. Zostałam sama w pustej kuchni, patrząc na stare zdjęcia na lodówce: uśmiechnięta Magda z pierwszą lalką, Tomek na rowerku, ja i ich ojciec na wakacjach nad morzem…

Po południu zadzwonił domofon.

— Dzień dobry, pani Anno? — usłyszałam męski głos. — Nazywam się Piotr Nowak, jestem nowym współwłaścicielem mieszkania.

Zadrżały mi ręce.

— Tak…?

— Chciałem się przedstawić i zapewnić panią, że nie mam zamiaru niczego zmieniać. Moja mama jest w podobnej sytuacji jak pani. Proszę się nie martwić.

Nie uwierzyłam mu do końca. Ale przez kolejne tygodnie rzeczywiście nic się nie zmieniło. Piotr pojawiał się raz na jakiś czas, pytał czy czegoś nie trzeba naprawić, przynosił ciasto od swojej mamy.

Ale ja już nie spałam spokojnie. Każdego dnia czułam się jak intruz we własnym domu. Magda rzadko dzwoniła, a kiedy już to robiła, rozmowy były krótkie i chłodne.

Pewnego dnia spotkałyśmy się przypadkiem na rynku.

— Mamo… — zaczęła Magda niepewnie.

— Nie mam ci nic do powiedzenia — odpowiedziałam szorstko.

Magda spuściła głowę.

— Przepraszam… Może kiedyś zrozumiesz.

Odeszła szybko, zostawiając mnie z poczuciem pustki i żalu.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na dzieci bawiące się na podwórku. Myślę o tym wszystkim, co zrobiłam dla moich dzieci i zastanawiam się: czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie? Czy sprawiedliwość wobec dzieci zawsze oznacza krzywdę dla siebie?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć dziecku taki wybór?