Wszystkie święta w cieniu – historia o rodzinie, która nie potrafi być razem

– Twoja żona psuje nam wszystkie święta – powiedziała mama, zanim jeszcze zdążyłem zdjąć kurtkę. Stałem w przedpokoju, z prezentami pod pachą, a w powietrzu wisiał zapach pieczonej kaczki i napięcia. Spojrzałem na żonę, która udawała, że nie słyszy, choć jej dłoń zacisnęła się na rączce torebki tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.

Mam na imię Kacper. Moja żona to Natalia. Jesteśmy razem od ośmiu lat, a od pięciu lat próbujemy przetrwać każde kolejne święta w domu moich rodziców w podwarszawskim Piastowie. Co roku obiecuję sobie, że tym razem będzie inaczej. Że może mama się uśmiechnie, a tata nie będzie przewracał oczami na każde słowo Natalii. Ale już od progu wiem, że to złudna nadzieja.

– Mamo, proszę cię… – zacząłem, ale ona już była w swoim żywiole.

– Ja tylko mówię prawdę! – rzuciła, zerkając na Natalię. – Zawsze coś jej nie pasuje. A to barszcz za kwaśny, a to karp za suchy. A potem siedzi naburmuszona i nawet nie pomoże przy sprzątaniu.

Natalia odwróciła wzrok. Wiem, że ją to boli. Wiem też, że nie jest łatwa – potrafi być bezpośrednia do bólu, czasem niepotrzebnie szczera. Ale czy to powód, żeby traktować ją jak intruza?

Tata wszedł do kuchni i rzucił tylko:
– Zostaw już tę dziewczynę, Halina. Przynajmniej nie udaje, że wszystko jest super.

Mama prychnęła i wróciła do krojenia sałatki jarzynowej. Ja stałem jak słup soli, rozdarty między lojalnością wobec żony a poczuciem winy wobec rodziców.

W salonie już czekała moja siostra – Magda z mężem Pawłem i dwójką dzieci. Magda zawsze była oczkiem w głowie mamy. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pomóc. Natalia przy niej wypadała blado – zamknięta w sobie, nieśmiała wobec obcych.

– Cześć Natka! – Magda podeszła i przytuliła moją żonę. – Pomóc ci z czymś?

– Nie trzeba, dzięki – odpowiedziała cicho Natalia.

Dzieci biegały wokół stołu, a ja próbowałem złapać oddech. Wiedziałem już, że zaraz zacznie się festiwal drobnych złośliwości.

Przy stole mama nalała barszczu każdemu z osobna. Kiedy przyszła kolej na Natalię, zapytała:
– Może tym razem nie będzie za kwaśny?

Natalia uśmiechnęła się blado:
– Dziękuję, wygląda pysznie.

Ale już po pierwszej łyżce skrzywiła się lekko. Mama to zauważyła.
– No widzisz? Nawet nie musi nic mówić.

Poczułem narastającą złość.
– Mamo, przestań! – powiedziałem ostrzej niż zamierzałem.

Zapadła cisza. Tata spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Nie podnoś głosu przy stole.

Natalia odłożyła łyżkę i wyszła do łazienki. Magda spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Kacper, może powinniście pojechać gdzieś sami na święta? – szepnęła.

Ale ja nie chciałem rezygnować z rodziny. Chciałem tylko, żeby wszyscy się dogadali.

Po kolacji mama zaczęła sprzątać ze stołu. Natalia wstała i zaczęła zbierać talerze.
– Zostaw, ja to zrobię – powiedziała mama chłodno.

– Chciałam pomóc…

– Lepiej usiądź i odpocznij – dodała z przekąsem.

Natalia wróciła do salonu i usiadła obok mnie. Widziałem łzy w jej oczach.
– Po co tu przyjeżdżamy? – wyszeptała. – Przecież oni mnie nienawidzą.

Objąłem ją ramieniem.
– To moja rodzina… Proszę cię, wytrzymaj jeszcze trochę.

Wiedziałem jednak, że to nie jest rozwiązanie. Każde święta wyglądały tak samo: drobne docinki, porównania do Magdy, wieczne pretensje o wszystko – od sposobu ubierania się po to, jak wychowujemy naszego syna Antka.

Najgorsze przyszło rok temu na Wielkanoc. Mama przygotowała tradycyjne śniadanie: jajka faszerowane, żurek, biała kiełbasa. Natalia jest wegetarianką od liceum – nigdy tego nie ukrywała. Ale mama jakby o tym zapomniała.

– No co ty będziesz jadła? Samą sałatkę? Przecież to nie śniadanie! – mówiła głośno przy wszystkich.

Natalia próbowała się uśmiechnąć:
– Dziękuję, naprawdę mi wystarczy.

Mama westchnęła teatralnie:
– Kiedyś to kobiety jadły wszystko i nie wybrzydzały…

Tata spojrzał na mnie znacząco:
– Może byście jednak spróbowali normalnej diety?

Wtedy pękłem.
– Przestańcie! Czy wy naprawdę musicie ją ciągle krytykować? To są nasze święta czy wasze?

Zapadła cisza tak gęsta, że słychać było tylko tykanie zegara w kuchni. Natalia wybiegła z pokoju i zamknęła się w łazience na pół godziny. Ja siedziałem jak sparaliżowany.

Po tamtej Wielkanocy przez kilka miesięcy nie rozmawialiśmy z rodzicami prawie wcale. Dopiero kiedy Antek zachorował i trafił do szpitala z zapaleniem płuc, mama zadzwoniła z przeprosinami. Ale wiedziałem, że to tylko chwilowe zawieszenie broni.

W tym roku postanowiłem postawić sprawę jasno. Zadzwoniłem do mamy tydzień przed Wigilią.
– Mamo, jeśli jeszcze raz usłyszę jakąkolwiek złośliwość pod adresem Natalii, wychodzimy i więcej nie przyjedziemy.

Mama milczała przez chwilę.
– To twoja decyzja – odpowiedziała chłodno.

Natalia była przeciwna temu ultimatum.
– Nie chcę cię stawiać między mną a twoją rodziną – mówiła cicho wieczorem w łóżku. – Może po prostu powinniśmy spędzić święta sami?

Ale ja nie chciałem rezygnować z tradycji. Chciałem pokazać Antkowi rodzinne święta takie, jakie pamiętałem z dzieciństwa: wspólne kolędowanie, prezenty pod choinką, zapach piernika i śmiech dzieciaków biegających po domu babci i dziadka.

W Wigilię wszystko szło dobrze do momentu dzielenia się opłatkiem. Mama podeszła do Natalii i podała jej opłatek:
– Życzę ci… żebyś kiedyś poczuła się tu jak w domu.

Natalia spojrzała na nią ze łzami w oczach:
– Dziękuję… Ja też bym tego chciała.

Myślałem przez chwilę, że może coś się zmieniło. Ale potem przyszły prezenty dla dzieci i znów zaczęły się porównania: „Zobaczcie jakie ładne ubranka dostały dzieci Magdy! A Antek… no cóż… może następnym razem wybierzemy coś bardziej kolorowego?”

Po kolacji Natalia poprosiła mnie o rozmowę na osobności.
– Kacper… ja już nie dam rady tak dłużej. Albo przestaniemy tu przyjeżdżać, albo… albo musimy coś zmienić między nami.

Zamarłem. Czy naprawdę miałem wybierać między żoną a rodzicami?

Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Rodzice dzwonili rzadziej. Natalia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Antek pytał mnie czasem:
– Tato, dlaczego babcia Halina nie lubi mamy?

Nie umiałem mu odpowiedzieć.

W końcu zdecydowałem: napisałem do mamy długi list. Opisałem wszystko: jak bardzo kocham Natalię i jak bardzo boli mnie jej samotność przy naszym stole; jak bardzo chciałbym mieć rodzinę razem, a nie przeciwko sobie; jak bardzo tęsknię za czasami, kiedy święta były radością dla wszystkich.

Mama odpisała krótko:
„Kacperze, zawsze będziesz moim synem. Ale twoja żona nigdy nie będzie moją córką”.

Poczułem wtedy coś na kształt żałoby po rodzinie, którą straciłem – choć wszyscy byliśmy przecież żywi i zdrowi.

Dziś mija drugi rok odkąd spędzamy święta tylko we trójkę: ja, Natalia i Antek. Jest spokojniej. Jest ciszej. Ale czasem patrzę przez okno na rozświetlone domy sąsiadów i zastanawiam się: czy naprawdę musieliśmy aż tyle poświęcić? Czy rodzina zawsze musi oznaczać wybór między miłością a lojalnością?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy można pogodzić dwie rodziny bez bólu i łez? Czy zawsze ktoś musi zostać sam?