Dwadzieścia lat kłamstw: Jak jeden telefon zburzył moje życie i odsłonił drugą rodzinę mojego męża

– Halo? – mój głos drżał, kiedy odebrałam telefon. Był piątkowy wieczór, dzieci już spały, a ja właśnie kończyłam prasować koszulę Jana na poniedziałek. Po drugiej stronie usłyszałam cichy, niepewny głos kobiety.

– Czy rozmawiam z Anną Kowalską? – zapytała.

– Tak, to ja. W czym mogę pomóc?

– Przepraszam, że dzwonię tak późno… Ale muszę pani coś powiedzieć. To ważne. Chodzi o Jana…

Serce zaczęło mi bić szybciej. W głowie pojawiły się setki myśli: wypadek? Coś się stało w pracy? Ale jej kolejne słowa sprawiły, że świat zawirował.

– Jestem Martą. Od dwudziestu lat jestem… partnerką Jana. Mamy razem dwójkę dzieci. Przepraszam, ale nie mogę już dłużej żyć w kłamstwie.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Nie mogłam oddychać. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś żart, pomyłka. Ale ona zaczęła opowiadać szczegóły – daty, miejsca, imiona dzieci. Wszystko się zgadzało. Nawet te weekendy „służbowych wyjazdów”, które zawsze tłumaczył nagłą pracą w Warszawie.

Nie pamiętam, jak skończyła się ta rozmowa. Pamiętam tylko, że długo siedziałam na podłodze w kuchni, patrząc tępo w ścianę. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak mogłam być tak ślepa?

Kiedy Jan wrócił do domu w niedzielę wieczorem, czekałam na niego w salonie. Siedziałam sztywno na kanapie, a w dłoniach ściskałam telefon. Wszedł uśmiechnięty, z torbą na ramieniu.

– Cześć, Aniu! – rzucił beztrosko. – Dzieci już śpią?

Nie odpowiedziałam. Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Co się stało?

– Dzwoniła do mnie Marta – powiedziałam cicho. – Opowiedziała mi wszystko.

Zbladł momentalnie. Torba wypadła mu z ręki.

– Aniu… Ja… To nie tak…

– To dokładnie tak – przerwałam mu. – Dwadzieścia lat kłamstw. Dwadzieścia lat podwójnego życia. Jak mogłeś?

Nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Zaczął coś bełkotać o miłości, o tym, że nie chciał nikogo skrzywdzić. Że się pogubił. Że kocha nas wszystkich.

Wtedy poczułam gniew tak silny, że aż zabrakło mi tchu.

– Kochałeś nas wszystkich? A może kochałeś tylko siebie? – krzyknęłam.

Dzieci obudziły się od mojego krzyku. Starsza córka, Zosia, stanęła w drzwiach z przerażeniem w oczach.

– Mamo… co się dzieje?

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Jak wyjaśnić dziecku, że świat, który znała, właśnie się rozpadł?

Następne dni były jak koszmar na jawie. Jan próbował tłumaczyć się przed dziećmi, prosił o wybaczenie. Zosia zamknęła się w sobie, młodszy Kuba płakał nocami i pytał, kiedy tata wróci do domu.

Moja mama przyjechała z Lublina, żeby mi pomóc. Siedziałyśmy wieczorami przy herbacie i płakałyśmy razem.

– Aniu, musisz być silna dla dzieci – powtarzała. – Ale pamiętaj też o sobie.

A ja czułam się jak cień człowieka. Przez lata byłam żoną Jana, matką naszych dzieci, gospodynią domu. Teraz nie wiedziałam już nawet, kim jestem.

W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami – ktoś widział Jana z inną kobietą na mieście, plotki rozeszły się błyskawicznie. Koleżanka z biura zapytała mnie wprost:

– Anka, to prawda? Jan miał drugą rodzinę?

Nie miałam siły odpowiadać.

Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci spały, a dom był cichy i pusty. Wtedy dopadały mnie wspomnienia: pierwszy taniec na naszym weselu w Krakowie, narodziny Zosi i Kuby, wspólne wakacje nad Bałtykiem… Wszystko wydawało się teraz kłamstwem.

Pewnego dnia zadzwoniła Marta.

– Przepraszam cię jeszcze raz – powiedziała cicho. – Nie wiedziałam o tobie przez pierwsze lata… Potem Jan obiecywał, że wszystko ci powie…

Nie potrafiłam jej nienawidzić. Była tak samo oszukana jak ja.

Z czasem zaczęłam zbierać się do kupy. Poszłam do psychologa. Zaczęłam biegać rano po parku – tylko wtedy czułam się wolna od myśli i bólu.

Jan próbował wrócić do naszego życia, ale dzieci nie chciały go widzieć. Zosia przestała z nim rozmawiać; Kuba płakał po każdej jego wizycie.

Po roku rozwiodłam się z Janem. Dzieci zostały ze mną. Marta też odeszła od niego – nie potrafiła mu wybaczyć.

Dziś minęły dwa lata od tamtego telefonu. Nadal boli, ale już inaczej. Nauczyłam się żyć dla siebie i dzieci. Odbudowałam relacje z rodziną i przyjaciółmi. Czasem spotykam Jana na ulicy – wygląda na starszego o dziesięć lat.

Często pytam siebie: czy można naprawdę znać drugiego człowieka? Jak długo można żyć w kłamstwie i nie zauważyć prawdy?

Może wy też kiedyś stanęliście przed podobnym wyborem? Czy warto wybaczać taką zdradę? A może lepiej zacząć wszystko od nowa?