Mąż wyjechał w delegację i nie wrócił. Prawda okazała się straszniejsza niż myślałam…
Wyszedł rano jak zawsze: kubek po kawie zostawił w zlewie, walizkę wrzucił do bagażnika, krzyknął z progu, że zadzwoni z hotelu wieczorem. „Wracam w niedzielę” – dodał, poprawiając kołnierz płaszcza. Zamknęły się drzwi, stuknęły schody, potem krótkie trąbnięcie klaksonu na pożegnanie. Zostałam w ciszy, której w naszym domu było od lat coraz więcej, ale do której nigdy nie potrafiłam się przyzwyczaić.
Przez cały dzień łapałam się na tym, że nasłuchuję jego kroków na klatce schodowej. Marek zawsze wracał późno, ale tego dnia czułam niepokój. Wieczorem telefon milczał. O 22:00 napisałam mu SMS-a: „Jesteś już w hotelu? Daj znać”. Odpowiedzi nie było. Próbowałam się uspokoić – przecież mógł mieć spotkanie, mógł zasnąć zmęczony po drodze. Ale coś ścisnęło mnie w żołądku.
Następnego dnia rano zadzwoniłam do jego biura. Sekretarka, pani Basia, odebrała po trzecim sygnale.
– Dzień dobry, tu Anna Nowak, żona Marka. Czy Marek już dotarł na miejsce?
– Pani Aniu… – zawahała się. – Marek miał być dzisiaj na spotkaniu w Katowicach, ale nie pojawił się. Myśleliśmy, że może jest chory…
Zamarłam. Próbowałam do niego dzwonić – bez skutku. Telefon był wyłączony. Zgłosiłam zaginięcie na policji. Policjantka spisywała moje zeznania bez emocji, jakby to była kolejna rutynowa sprawa.
Minęły dwa dni. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. W nocy nie spałam, patrzyłam w sufit i próbowałam sobie przypomnieć, czy coś w zachowaniu Marka mogło mnie zaniepokoić wcześniej. Byliśmy razem od piętnastu lat. Ostatnio coraz częściej milczeliśmy przy kolacji, a rozmowy ograniczały się do spraw domowych i pracy.
Trzeciego dnia zadzwoniła policja.
– Pani Anno, znaleźliśmy samochód męża pod jednym z hoteli w Krakowie. Ale…
– Ale co? – przerwałam jej z roztrzęsionym głosem.
– Marek nie zameldował się w hotelu. Samochód stał tam od poniedziałku.
Pojechałam do Krakowa z bratem. W drodze milczeliśmy – on ściskał kierownicę tak mocno, że pobielały mu knykcie, ja patrzyłam przez okno na szare pola i myślałam o tym, jak bardzo nie znam człowieka, z którym dzieliłam życie.
Samochód stał na parkingu jakby nigdy nic – czysty, zamknięty na klucz. W środku leżała jego kurtka i paczka papierosów. Policjant pokazał mi nagrania z monitoringu: Marek wysiada z auta, rozgląda się nerwowo i znika za rogiem hotelu. To był ostatni ślad.
Przez kolejne dni policja przesłuchiwała mnie i wszystkich znajomych Marka. W pracy nikt nie wiedział nic więcej. Jego telefon milczał. Zaczęły pojawiać się plotki – ktoś widział go podobno na dworcu PKP w Katowicach, ktoś inny twierdził, że wyjechał za granicę.
W domu czułam się jak duch. Teściowa dzwoniła codziennie:
– Aniu, czy są jakieś wieści? Marek nigdy by nas tak nie zostawił…
Nie miałam serca jej powiedzieć, że coraz bardziej wierzę w to, że Marek odszedł z własnej woli.
Pewnego wieczoru znalazłam w jego komputerze folder zabezpieczony hasłem. Próbowałam daty urodzin dzieci, naszego ślubu – nic. W końcu wpisałam imię „Kasia”. Folder się otworzył.
Zamarłam. Setki maili i zdjęć – Marek z młodą kobietą, uśmiechnięci na tle gór, nad morzem, w restauracjach. Listy pełne czułości i planów na przyszłość: „Już niedługo będziemy razem”, „Nie mogę się doczekać naszego nowego życia”.
Poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez lata żyliśmy obok siebie – ja zajęta domem i dziećmi, on pracą i… Kasią? Zrozumiałam nagle wszystkie jego nieobecności, wieczne delegacje i zmęczenie.
Zadzwoniłam do jego siostry:
– Magda… czy ty wiedziałaś?
– Aniu… – zawahała się długo. – Marek mówił mi tylko tyle, że jest mu ciężko… Ale nie wiedziałam o żadnej Kasi.
Przez kolejne dni próbowałam dojść do siebie. Policja uznała Marka za osobę zaginioną – nie znaleziono żadnych śladów przestępstwa ani dowodów na to, że opuścił kraj legalnie. Ja zostałam sama z dziećmi i pytaniami bez odpowiedzi.
Najgorsze były rozmowy z synem:
– Mamo, kiedy tata wróci?
– Nie wiem, kochanie…
W końcu napisała do mnie sama Kasia – znalazła mój numer w telefonie Marka.
– Pani Anno… bardzo mi przykro. Marek powiedział mi tylko tyle, że musi wszystko poukładać… Ostatni raz widziałam go tydzień temu w Krakowie. Był roztrzęsiony…
Nie wiem do dziś, gdzie jest Marek ani czy kiedykolwiek wróci. Zostały mi tylko pytania i pustka po człowieku, którego kochałam i którego – jak się okazuje – nigdy tak naprawdę nie znałam.
Czy można naprawdę znać drugiego człowieka? Czy można wybaczyć zdradę i odejście bez słowa? Czasem myślę: może lepiej było nie wiedzieć prawdy…