Milczenie Zofii: Tydzień, który zmienił wszystko

— Znowu wróciłeś późno — powiedziała Zofia, nie patrząc mi w oczy. Jej głos był cichy, niemal obcy. Stała przy oknie, bawiąc się nerwowo pierścionkiem na palcu. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywał tylko szum ulicy za szybą. Przez chwilę miałem wrażenie, że to nie jest nasz dom, że to nie jest ta sama kobieta, z którą dzieliłem życie przez ostatnie trzy lata.

Od tygodnia Zofia milczy. Nie odpowiada na moje pytania, unika rozmów, zamyka się w sobie. Próbowałem wszystkiego: gotowałem jej ulubione dania, przynosiłem kwiaty bez okazji, nawet zaproponowałem wspólny spacer do parku, gdzie kiedyś spędzaliśmy całe popołudnia. Nic nie działało. Każda próba zbliżenia kończyła się jej chłodnym spojrzeniem lub krótkim „nie teraz”.

Nie wiem, co się stało. Jeszcze dwa tygodnie temu śmialiśmy się razem z głupich żartów w telewizji i planowaliśmy wakacje nad morzem. Wynajęliśmy to mieszkanie na Pradze trzy lata temu, urządziliśmy je po swojemu: ona wybrała zasłony w kwiaty, ja upierałem się przy starym gramofonie po dziadku. Byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej tak mi się wydawało.

— Zosiu, proszę cię, powiedz mi, o co chodzi — próbowałem jeszcze raz, siadając obok niej na kanapie.

Odsunęła się. — Nie teraz, Michał. Muszę pomyśleć.

To „muszę pomyśleć” powtarzała od tygodnia. Każdego dnia czułem się coraz bardziej bezradny. W pracy nie mogłem się skupić, szef zwrócił mi uwagę na błędy w raportach. Mama dzwoniła i pytała, czemu brzmię tak smutno. Nawet mój najlepszy przyjaciel Bartek zauważył, że coś jest nie tak.

— Może ona kogoś poznała? — rzucił Bartek podczas piątkowego piwa.

— Nie wierzę w to — odpowiedziałem od razu, choć gdzieś w środku pojawił się lęk.

Zofia nigdy nie dawała mi powodów do zazdrości. Była lojalna, czuła, troskliwa. Ale teraz… Teraz była zupełnie inna. Jakby zamknęła się za grubym murem i nie chciała mnie do siebie dopuścić.

W sobotę rano postanowiłem działać. Kupiłem jej ulubione ciastka z piekarni na rogu i zaparzyłem kawę taką, jak lubi: z mlekiem i odrobiną cynamonu. Usiadłem naprzeciwko niej przy stole.

— Zosiu… Proszę cię. Nie mogę tak żyć w niepewności. Jeśli coś zrobiłem źle — powiedz mi to wprost.

Spojrzała na mnie po raz pierwszy od kilku dni. W jej oczach zobaczyłem łzy.

— To nie twoja wina — wyszeptała. — Po prostu… nie wiem już, czego chcę.

Zatkało mnie. Jak to „nie wiem już”? Przecież mieliśmy plany! Chcieliśmy kupić mieszkanie na kredyt, rozmawialiśmy o dzieciach…

— Ale… przecież jeszcze niedawno byliśmy szczęśliwi — powiedziałem cicho.

Zofia pokręciła głową.

— Może tylko ty byłeś szczęśliwy? Może ja tylko udawałam?

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę miałem ochotę krzyczeć, pytać „dlaczego?”, ale zamiast tego siedziałem w milczeniu i patrzyłem na nią bezradnie.

W niedzielę zadzwoniła jej mama. Słyszałem przez drzwi fragmenty rozmowy:

— Mamo, ja już nie wiem… Tak, on jest dobry… Ale ja… Nie wiem, czy to wszystko ma sens…

Po tej rozmowie Zofia zamknęła się w łazience na godzinę. Kiedy wyszła, miała zaczerwienione oczy i drżące ręce.

Wieczorem usiadła obok mnie na kanapie.

— Michał… Ja muszę wyjechać na kilka dni do mamy. Muszę wszystko przemyśleć.

Poczułem się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

— To koniec? — zapytałem cicho.

— Nie wiem… Proszę cię tylko o czas.

Nie spałem tej nocy prawie wcale. Wpatrywałem się w sufit i próbowałem znaleźć odpowiedź na pytanie: gdzie popełniłem błąd? Czy za bardzo ją przytłoczyłem? Czy za mało okazywałem uczucia? Czy może rzeczywiście pojawił się ktoś inny?

W poniedziałek Zofia spakowała kilka rzeczy do walizki i wyszła bez słowa pożegnania. Siedziałem potem godzinami w pustym mieszkaniu i słuchałem starych płyt z naszego gramofonu. Każda piosenka przypominała mi o niej: o pierwszym wspólnym śniadaniu, o kłótniach o głupoty, o nocnych rozmowach do rana.

Bartek zadzwonił wieczorem:

— I co teraz zrobisz?

— Nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — Chyba muszę poczekać.

Minął tydzień. Zofia nie dzwoniła, nie pisała. Jej rzeczy nadal były w szafie, jej kubek stał na półce w kuchni obok mojego ulubionego. Każdego dnia budziłem się z nadzieją, że wróci i powie: „Przepraszam, byłam zagubiona”. Ale z każdym dniem ta nadzieja gasła coraz bardziej.

W pracy ledwo funkcjonowałem. Szef wezwał mnie na rozmowę:

— Michał, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś solidny…

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć komuś ból po stracie kogoś bliskiego, kiedy ta osoba jeszcze fizycznie istnieje gdzieś niedaleko?

W czwartek wieczorem zadzwoniła moja mama:

— Synku… Może czas pomyśleć o sobie? Może ona po prostu potrzebuje przestrzeni?

Nie chciałem tego słuchać. Cały czas miałem nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys.

W piątek wieczorem usiadłem sam przy stole i napisałem do Zofii wiadomość:

„Zosiu, kocham cię i chcę walczyć o nas. Ale jeśli naprawdę nie jesteś szczęśliwa… pozwolę ci odejść.”

Nie odpisała.

Siedzę teraz w naszym mieszkaniu i zastanawiam się: czy można zmusić kogoś do miłości? Czy warto czekać na kogoś, kto już odszedł sercem? A może czas nauczyć się żyć dla siebie?