Ostatnia wola mojego męża złamała mi serce – wszystko oddał obcej kobiecie. Czy całe nasze życie było kłamstwem?

– Nie wierzę w to, co czytam – mój głos drżał, gdy trzymałam w rękach testament Jana. Siedziałam przy kuchennym stole, a obok mnie mecenas Nowak z poważną miną czekał na moją reakcję. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą zaparzyłam z przyzwyczajenia, choć nie miałam siły jej wypić.

– Pani Anno, rozumiem, że to szokujące – zaczął ostrożnie prawnik. – Ale testament jest ważny. Jan przekazał swój udział w firmie oraz oszczędności pani… Katarzynie Zawadzkiej.

Katarzyna Zawadzka. To imię nic mi nie mówiło. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się obudzę z tego koszmaru. Przecież Jan był moim mężem przez dwadzieścia dwa lata. Zawsze powtarzał, że jestem jego jedyną rodziną. Wspólnie budowaliśmy dom, wychowywaliśmy syna, przechodziliśmy przez wzloty i upadki. A teraz zostałam z niczym – nawet nie mogłam zapalić świeczki na jego grobie bez poczucia upokorzenia.

Wróciłam myślami do dnia pogrzebu. Stałam wtedy przy trumnie, ściskając dłoń naszego syna Michała. Wszyscy sąsiedzi z osiedla przyszli się pożegnać z Janem – „złotą rączką”, który każdemu naprawił cieknący kran czy zepsuty rower. Wtedy jeszcze czułam dumę i wdzięczność za wspólne lata. Teraz czułam tylko pustkę i wściekłość.

– Mamo, co się stało? – Michał wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z niepokojem.

– Twój ojciec… zostawił wszystko obcej kobiecie – wyszeptałam, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

Michał usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczeliśmy. W końcu odezwał się cicho:

– Może to jakaś pomyłka? Może tata chciał ci zrobić niespodziankę?

Pokręciłam głową. Wiedziałam, że to nie żart. Jan był skrupulatny i dokładny – zawsze wszystko miał zaplanowane. Jeśli zdecydował się przekazać cały majątek Katarzynie Zawadzkiej, musiał mieć ku temu powód.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Przeglądałam stare zdjęcia, listy, rachunki – szukałam jakiegokolwiek śladu tej kobiety. Pytałam sąsiadów, kolegów Jana z pracy, nawet jego brata Pawła. Nikt nie słyszał o Katarzynie Zawadzkiej.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam pod numer podany w dokumentach testamentowych.

– Halo? – odezwał się kobiecy głos.

– Dzień dobry, nazywam się Anna Kowalska. Chciałabym porozmawiać o Janie Kowalskim.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Tak… słucham – odpowiedziała ostrożnie Katarzyna.

– Czy mogłybyśmy się spotkać? To dla mnie bardzo ważne.

Umówiłyśmy się w kawiarni niedaleko rynku. Przyszła punktualnie – wysoka, szczupła brunetka o zmęczonych oczach. Wyglądała na niewiele młodszą ode mnie.

– Dlaczego Jan zostawił ci wszystko? – zapytałam bez ogródek.

Katarzyna spuściła wzrok.

– To długa historia… Poznałam Jana dziesięć lat temu. Pomógł mi wtedy wyjść z trudnej sytuacji. Byłam samotną matką, straciłam pracę, groziła mi eksmisja. Jan… był dla mnie jak anioł stróż. Nigdy nie byliśmy razem w sensie romantycznym, ale stał się dla mnie kimś najbliższym na świecie.

Zatkało mnie. Przez chwilę chciałam jej uwierzyć – Jan rzeczywiście miał wielkie serce. Ale dlaczego nigdy mi o niej nie powiedział?

– Dlaczego ukrywał to przede mną? – zapytałam drżącym głosem.

Katarzyna spojrzała mi prosto w oczy.

– Bał się twojej reakcji. Wiedział, że jesteś dumna i niezależna. Nie chciał cię zranić ani sprawić, żebyś poczuła się mniej ważna. Prosił mnie, żebym nigdy nie kontaktowała się z tobą bez jego zgody.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Czy Jan naprawdę chciał dobrze? Czy może przez całe życie prowadził podwójną grę?

Wieczorem zadzwoniła do mnie teściowa.

– Aniu, słyszałam o testamencie… Chciałam ci tylko powiedzieć, że Jan zawsze cię kochał. Ale miał swoje tajemnice. Jego ojciec też taki był – pomagał ludziom po cichu, nie chwaląc się tym nawet przed rodziną.

Nie potrafiłam przestać myśleć o tym wszystkim. Michał próbował mnie pocieszać:

– Mamo, tata był dobrym człowiekiem. Może po prostu chciał komuś pomóc na większą skalę?

Ale ja czułam się zdradzona. Przez kolejne tygodnie walczyłam z urzędami o zachowek, rozmawiałam z prawnikami i próbowałam poskładać swoje życie na nowo. W międzyczasie zaczęły wychodzić na jaw kolejne sekrety Jana – okazało się, że pomagał jeszcze kilku innym osobom: starszej sąsiadce z bloku obok, dawnemu koledze ze szkoły, który popadł w długi…

Zaczęłam rozumieć, że Jan żył dla innych bardziej niż dla siebie czy naszej rodziny. Być może to była jego największa wada i zaleta jednocześnie.

Pewnego dnia spotkałam Katarzynę na cmentarzu. Stała przy grobie Jana i płakała.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedziała cicho. – Gdybym wiedziała, jak bardzo cię to zrani…

Objęłyśmy się bez słowa. Po raz pierwszy poczułam ulgę – może nie wszystko było czarno-białe.

Dziś patrzę na zdjęcie Jana i zastanawiam się: czy można naprawdę znać drugiego człowieka? Czy miłość polega na akceptacji tajemnic ukochanej osoby? A może powinnam była lepiej słuchać tego, co mówił między wierszami?