Zawsze na drugim planie: Gdy partner żyje problemami swojej rodziny – Moja historia samotności

– Znowu musisz jechać do mamy? – zapytałam cicho, choć dobrze znałam już odpowiedź. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a w powietrzu unosił się zapach niedzielnej kawy, którą właśnie zaparzyłam dla nas dwojga. Adam nawet nie spojrzał mi w oczy, tylko nerwowo pakował klucze i portfel do kieszeni.

– Marta, ona nie daje sobie rady. Wiesz, jak jest po tej operacji. Muszę jej pomóc – odpowiedział, jakby to wszystko było oczywiste i niepodważalne.

Zacisnęłam dłonie na filiżance. Ile razy już słyszałam te słowa? Ile razy nasze plany musiały ustąpić miejsca jego rodzinie? Wciąż pamiętam pierwsze miesiące naszego związku – wtedy Adam był inny. Potrafił wyłączyć telefon, śmiać się ze mną do łez, planować wspólne wyjazdy. Ale potem wszystko się zmieniło. Najpierw choroba jego matki, potem problemy finansowe siostry, wieczne awantury brata… Każdy z nich miał swoje dramaty, a Adam był ich rycerzem na białym koniu.

Z czasem zaczęłam czuć się jak duch we własnym domu. Nawet nasze mieszkanie stało się przystankiem dla jego rodziny – ktoś zawsze wpadał pożyczyć pieniądze, zostawić dzieci pod opieką albo po prostu się wypłakać. A ja? Ja byłam tą, która robiła herbatę i znikała do sypialni, żeby nie przeszkadzać.

Pamiętam pewien wieczór sprzed roku. Szykowałam kolację na naszą rocznicę. Kupiłam świeże kwiaty, upiekłam jego ulubioną tartę z malinami. Adam miał wrócić wcześniej z pracy. Czekałam na niego z bijącym sercem, w nowej sukience, którą wybrałam specjalnie na tę okazję. O 19:00 zadzwonił telefon.

– Marta, przepraszam… Muszę jechać do Kasi. Znowu pokłóciła się z mężem. Nie mogę jej zostawić samej.

Nie pamiętam już, co odpowiedziałam. Pamiętam tylko ciszę i łzy spływające po policzkach, gdy siedziałam sama przy stole, patrząc na dwie puste filiżanki.

Z czasem przestałam się starać. Przestałam kupować kwiaty, planować wyjścia do kina czy weekendy za miastem. Po co? I tak zawsze coś stawało nam na drodze – a raczej im. Adam tłumaczył mi, że rodzina jest najważniejsza. Że kiedyś to się skończy i będziemy mieli czas dla siebie. Ale „kiedyś” nigdy nie nadchodziło.

Próbowałam z nim rozmawiać. Mówiłam o tym, jak bardzo czuję się samotna, jak bardzo brakuje mi jego uwagi i czułości. On patrzył na mnie z wyrzutem:

– Przesadzasz, Marta. Przecież jestem z tobą! To tylko trudny czas.

Ale ten „trudny czas” trwał już lata.

Moja mama powtarzała mi: „Nie możesz być zawsze na drugim miejscu. Zasługujesz na szczęście”. Przyjaciółki radziły: „Postaw granice! Powiedz mu wprost!”. Ale jak postawić granice komuś, kogo kochasz? Jak powiedzieć „dość”, gdy boisz się zostać sama?

Czasem łapałam się na tym, że zazdroszczę innym kobietom – tym, które mają partnerów obecnych nie tylko ciałem, ale i sercem. Tym, które mogą liczyć na wspólne wieczory i rozmowy bez ciągłych telefonów od rodziny. Czułam się winna za te myśli, ale nie potrafiłam ich powstrzymać.

Najgorsze były święta. Zawsze spędzaliśmy je u jego rodziców – nawet wtedy, gdy moja własna mama była chora i potrzebowała wsparcia. Adam tłumaczył: „U was jest spokojnie, a tu zawsze coś się dzieje”. Bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

W końcu zaczęłam unikać spotkań z jego rodziną. Czułam się tam obco – jak intruz w ich świecie pełnym dramatów i wzajemnych pretensji. Kiedyś Kasia rzuciła mi w twarz:

– Ty nigdy nie zrozumiesz, co to znaczy być częścią tej rodziny!

Może miała rację? Może nigdy nie będę dla nich „swoja”.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam Adamowi wszystko – o mojej samotności, o tym, że czuję się niewidzialna i nieważna.

– Marta… Ja naprawdę cię kocham – powiedział cicho i pierwszy raz zobaczyłam łzy w jego oczach. – Ale nie potrafię inaczej. Oni mnie potrzebują.

A ja? Czy ja też nie potrzebuję kogoś?

Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Adam próbował się zmienić – przez kilka dni był bardziej obecny, zabrał mnie nawet do teatru. Ale potem wszystko wróciło do normy. Telefon zadzwonił o 22:00 – brat miał stłuczkę samochodową.

Dziś siedzę sama w naszym salonie i piszę tę historię. Nie wiem, co będzie dalej. Boję się odejść – boję się pustki i samotności jeszcze bardziej niż życia w cieniu innych ludzi.

Ale czy naprawdę jestem szczęśliwa? Czy warto poświęcać siebie dla kogoś, kto zawsze wybiera innych?

Może ktoś z was zna ten ból? Może ktoś potrafi odpowiedzieć: kiedy przychodzi moment, by powiedzieć „dość”? Czy naprawdę zasługuję tylko na bycie tłem w czyimś życiu?